Podobno Mazury albo się kocha – albo dopiero się pokocha. Za wspaniałą naturę, fascynującą historię, ukryte skarby i niepowtarzalną atmosferę. A przede wszystkim za ponad 2500 jezior, które łącznie zajmują blisko 30% powierzchni regionu. Czy można poczuć lokalny klimat i poznać największe atrakcje Mazur w jeden weekend? Sprawdziliśmy to, odwiedzając je wspólnie z Pauliną i Tomkiem Torresami. Oto nasz weekendowy przewodnik po zachwycającej Krainie Wielkich Jezior

Wyspy Galapagos, Malediwy, Wielki Kanion Kolorado – wszystkie zostały w tyle, gdy w 2011 r. Mazury znalazły się w finałowej czternastce światowego plebiscytu na 7 Nowych Cudów Natury (jako jedyny reprezentant Europy). I choć ostatecznie zabrakło ich na liście zwycięzców, hasło „Mazury – Cud Natury” promuje region po dziś dzień. Jak najbardziej zasłużenie. Bo nawet bez globalnych sukcesów na koncie Mazury potrafią oczarować każdego, kto tam zawita – bez względu na to, czy preferuje spędzanie czasu pod żaglami, w kajaku, na deptaku, na plaży, na rowerze, na grzybach czy na odkrywaniu historycznych ciekawostek i najbardziej znanych atrakcji Mazur. Nas również zachwyciły. Razem z państwem Torres spędziliśmy tam 3 pełne wrażeń lipcowe dni. Naszą bazą było Giżycko, ale udało nam się zobaczyć dużo więcej. Wypłynęliśmy na szerokie wody mazurskich jezior, przespacerowaliśmy się najsłynniejszymi promenadami, podziwialiśmy panoramy z najlepszych punktów widokowych, zajrzeliśmy do ukrytych w lesie bunkrów i śluz, odwiedziliśmy historyczne budowle – i podpowiadamy, jak zaplanować idealny weekend na Mazurach.

Jaki hotel wybrać na krótkie wakacje na Mazurach?

Jeśli planujemy spędzić na Mazurach tylko parę dni, warto wybrać hotel zlokalizowany w jednym z głównych ośrodków turystycznych w regionie – czyli w popularnej miejscowości jak Mikołajki, Mrągowo czy Giżycko. Dzięki takiej strategicznej lokalizacji będzie co robić w bezpośrednim sąsiedztwie, a zarazem będziemy dysponować dogodną bazą wypadową do poznawania nieco dalszej okolicy. Bo Mazury najlepiej zwiedza się w ruchu, w poszukiwaniu kolejnych atrakcji i jeszcze bardziej atrakcyjnych kadrów wśród jezior i lasów. My podczas naszej podróży zdecydowaliśmy się na Giżycko i Hotel St. Bruno****.

To miejsce naprawdę wyjątkowe, i to w skali całego kraju. Nie tylko dlatego, że mieści się w samym sercu miasta, nad urokliwym Kanałem Łuczańskim i tuż obok jednej z największych atrakcji Giżycka – zabytkowego mostu obrotowego. To również imponujący przykład na to, jak w ciekawy i oryginalny sposób połączyć historię z nowoczesnością. Jedną z części hotelu jest bowiem… dawny zamek krzyżacki, a zachowane elementy średniowiecznej warowni wciąż stanowią ważny element butikowego wystroju. Na osobną uwagę zasługuje pięknie urządzona restauracja La Bibliotheque. Wysoka na 9 m sala z antresolą i kręconymi schodami, oszklony ogród zimowy, wielobarwne dekoracje, wygodne fotele – wszystko to dodałoby smaku nawet najbardziej przeciętnym potrawom. Ponadto goście mają do dyspozycji stylową strefę wellness z basenem i saunami, gabinety SPA, kręgielnię oraz Night Club, na najmłodszych czeka zaś zamkowa bawialnia.

Mazury cieszą się ogromną popularnością nie tylko wśród gości z naszego kraju, aby więc móc nocować w wymarzonym przytulnym apartamencie lub hotelu, warto zarezerwować nocleg ze sporym wyprzedzeniem.

Zobacz inne hotele na Mazurach i Warmii

Dzień 1. Giżycko – świetna baza wypadowa i bogactwo atrakcji

Położone na głównym szlaku mazurskim miasto od lat rywalizuje z Mikołajkami o miano nieoficjalnej stolicy Krainy Wielkich Jezior. W sezonie roi się tu zarówno od żeglarzy, jak i spragnionych relaksu „szczurów lądowych”. Bo choć żeglarski klimat czuć niemal na każdym kroku, Giżycko ma do zaoferowania dużo więcej niż wodne atrakcje i miejsca do uprawiania sportów wodnych. Przyjeżdżamy do hotelu, zostawiamy bagaże i ruszamy na spacer po mieście. Od razu po wyjściu trafiamy na…

Kanał Łuczański i Most Obrotowy

Łączący jeziora Niegocin i Kisajno 2-kilometrowy kanał, którego historia sięga drugiej połowy XVIII w., to jedna z najważniejszych dróg wodnych na Mazurach – a prowadząca wzdłuż brzegu promenada będzie fantastycznym miejscem na popołudniową lub wieczorną przechadzkę. Największą atrakcją kanału jest jednak sąsiadujący bezpośrednio z Hotelem St. Bruno**** zabytkowy most, który co jakiś czas otwiera się, by przepuścić czekające w kolejce jachty, łodzie i statki wycieczkowe. Nie byłoby w tym pewnie nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że wzniesiona pod koniec XIX w. konstrukcja nie podnosi się, ale obraca – a całość napędzana jest wyłącznie siłą ludzkich mięśni. I tak pomyślana, by ważące 100 ton przęsło mógł obrócić jeden człowiek.

Most obrotowy na Kanale Łuczańskim to jedyny taki most w Europie – i spektakl, którego nie można przegapić, będąc w Giżycku. Codziennie o konkretnych godzinach (poza sezonem 8 razy dziennie, w czasie wakacji częściej) pracownik obsługi instaluje specjalną korbę, która wprawia w ruch mechanizm obrotowy. Co prawda na przełomie lat 60. i 70. zamontowano tu napęd elektryczny, jednak próby unowocześnienia zabytkowej maszynerii – w dodatku wbrew woli mieszkańców – spełzły na niczym. I od połowy lat 90. jedno z najbardziej niezwykłych miejsc pracy w Polsce (któż nie chciałby zostać obracaczem mostu?) znów jest obsadzone.

Twierdza Boyen

Od Mostu Obrotowego tylko 10-minutowy spacer dzieli nas od największego (dosłownie i w przenośni) giżyckiego zabytku, czyli potężnej pruskiej fortecy z pierwszej połowy XIX w., wzniesionej w celu ochrony przesmyku między jeziorami Kisajno i Niegocin. Dziś to jeden z najlepiej zachowanych zespołów dawnych fortyfikacji na ziemiach polskich. Zbudowana na planie gwiazdy twierdza zajmuje powierzchnię niemal 1 km2, a do jej budowy wykorzystano ponad 15 mln cegieł. W latach świetności mogło tu stacjonować nawet 3 tys. żołnierzy.

Nawet jeśli nie jesteśmy fanami militariów, warto zajrzeć tu choć na chwilę, by uświadomić sobie ogrom tego miejsca. Po przekroczeniu bram mamy do wyboru 3 trasy zwiedzania, oznaczone różnymi kolorami – od niebieskiej (1 godz., bez trudnych podejść) po zieloną (2 godz., liczne schody i strome podejścia). Na terenie twierdzy zobaczymy m.in. koszary, stajnię, piekarnię, stację gołębi pocztowych czy odrestaurowany Warsztat Zbrojmistrza. Zajrzymy też do mrocznych korytarzy, tuneli i schronów oraz wejdziemy na potężne wały. Na miejscu odbywają się ponadto liczne imprezy rekonstrukcyjne i wydarzenia kulturalne, a w sąsiadującym z twierdzą amfiteatrze organizowane są koncerty – warto przed przybyciem sprawdzić rozkład jazdy.

Plaża miejska i molo

Z Twierdzy Boyen wracamy nad Kanał Łuczański, przechodzimy na drugą stronę (jeśli Most Obrotowy akurat jest zamknięty dla ruchu, możemy skorzystać z nowoczesnej, podświetlanej nocą kładki lub… mostu kolejowego) i kierujemy się promenadą w stronę jeziora Niegocin, gdzie mieści się największa w mieście plaża. Można się tu poczuć jak w którymś z popularnych kurortów nad Bałtykiem – w wesołym miasteczku wirują karuzele, w powietrzu unosi się zapach gofrów, a dziesiątki straganów kuszą kolorowymi wakacyjnymi gadżetami. Jest również obowiązkowy napis „Giżycko” do pamiątkowych zdjęć. Sama plaża jest szeroka, piaszczysta i strzeżona, jednak w sezonie może być tłoczno, a ponadto obecnie w pobliżu trwają prace budowlane. Jeśli więc ktoś szuka nieco bardziej kameralnego i malowniczego miejsca, warto wybrać plażę nad jeziorem Kisajno lub zlokalizowany nad niewielkim jeziorkiem w pobliżu twierdzy Boyen Water Park, z licznymi atrakcjami dla całej rodziny.

Prosto z plaży miejskiej można wejść na zrewitalizowane giżyckie molo, które – o czym mało kto wie – jest tylko o nieco ponad 60 m krótsze od tego w Sopocie. Liczy sobie aż 450 m, jednak nie wychodzi prosto w wody jeziora, ale głównie biegnie wzdłuż brzegu. Powstało zresztą pierwotnie jako falochron osłaniający wejście do portu. Obecnie na molo bezpośrednio z centrum miasta prowadzi imponująca wisząca kładka – jeden z nowych symboli Giżycka i fantastyczne miejsce na wakacyjną sesję fotograficzną. Widać stąd jak na dłoni jezioro, plażę, port oraz Ekomarinę. Kładka wyposażona jest w windy, dzięki czemu mogą się po niej poruszać również wózki dziecięce oraz inwalidzkie.

Port i Ekomarina

Giżycko może się pochwalić największym portem pasażerskim na całych Mazurach. To właśnie stąd wypływają na okoliczne jeziora statki Żeglugi Mazurskiej. Jeśli tylko mamy czas, warto wskoczyć na pokład, by zasmakować jedynego w swoim rodzaju klimatu „białej floty”, a przy okazji zobaczyć okolicę od strony wody. Tym bardziej, że wybór rejsów jest spory – od całodziennych wypraw do Mikołajek lub Węgorzewa po godzinne przejażdżki po jeziorze Niegocin lub wycieczki z cyklu „Mazury w pigułce: 3 kanały i 3 jeziora”. Specjalnie dla zakochanych przygotowano rejsy na tajemniczą Wyspę Miłości, z którą wiąże się miejscowa legenda o dwóch francuskich żołnierzach wracających spod Moskwy podczas wojen napoleońskich i mazurskiej dziewczynie imieniem Anorta, która uratowała im życie, a przy okazji… dość blisko się z nimi zaprzyjaźniła. Spragnieni imprezowych wrażeń w niecodziennej odsłonie mogą zaś wybrać się w nocny rejs dancingowy, organizowany w sobotnie wieczory.

Różnorodnych atrakcji nie brakuje też w sąsiadującej z portem Ekomarinie, czyli giżyckiej przystani jachtowej. To jedna z największych i najnowocześniejszych inwestycji tego typu w Krainie Wielkich Jezior. Jednorazowo może tu cumować blisko 140 jachtów, a ekologiczny system odbioru ścieków z łodzi sprawił, że jezioro Niegocin – dawniej jedno z najbardziej zanieczyszczonych w regionie z powodu tysięcy jachtów przepływających przez nie każdego roku – dziś może się pochwalić zdecydowanie wyższą czystością wód i w całości nadaje się do kąpieli (co jeszcze w latach 90. było nie do pomyślenia). Oczywiście Ekomarina to nie tylko przystanek dla wędrownych żeglarzy. Można tu wypożyczyć jacht lub motorówkę, zasięgnąć języka w Informacji Turystycznej, odpocząć wśród zieleni, zjeść w lokalnej tawernie, a wieczorem posłuchać koncertów szantowych.

Wieża Ciśnień

Z Ekomariny kierujemy się kładką w stronę centrum. Mijamy Pasaż Portowy z licznymi barami, restauracjami oraz fontanną i kierujemy się w stronę najwyższego budynku w mieście – zabytkowej Wieży Ciśnień z 1900 r., która aż do 1997 r. zaopatrywała Giżycko w wodę. Dziś na szczyt można wjechać windą i z nowoczesnego tarasu podziwiać panoramę okolicy. Szczególnie efektownie prezentuje się oczywiście jezioro Niegocin – trzecie co do wielkości na Mazurach. Wewnątrz mieści się również przeszklona kawiarnia, a jeśli podczas drogi w dół zdecydujemy się na schody zamiast windy, na kolejnych piętrach znajdziemy ekspozycje poświęcone życiu i obyczajom dawnych mieszkańców tych terenów.

Gdzie zjeść w Giżycku?

Dogodna lokalizacja, piękne widoki, niepowtarzalny wystrój, lokalne smaki… Jeśli chcemy znaleźć wszystko to w jednym miejscu, wybór jest tylko jeden – Tawerna Siwa Czapla. Położona bezpośrednio przy ujściu Kanału Łuczańskiego do jeziora Niegocin restauracja to prawdziwa instytucja na gastronomicznej mapie Giżycka. Mieści się w zabytkowym domu podcieniowym z lat 20., oryginalne wnętrza zostały wyróżnione m.in. w rankingu „Newsweeka”, a w menu znajdziemy takie regionalne rarytasy, jak m.in. farszynki, plince z pomoczką albo dzyndzałki. Obowiązkowo trzeba też zamówić „mazurskie frytki”, czyli smażone w głębokim tłuszczu stynki – malutkie rybki, które pogryza się w całości (z głową!). Na deser natomiast polecamy oryginalne Sękacze Mazurskie z piekarni Mark. Choć mieści się na uboczu i wygląda niepozornie, wypiekane tu od ponad 30 lat ciasta są klasą samą w sobie. Sprawdziliśmy!

A wieczorem…

Jeśli Mazury – to oczywiście szanty. Można za nimi nie przepadać, ale nie da się w pełni poczuć lokalnego klimatu, nie uniósłszy choć raz pełnego kufla w rytm żeglarskich pieśni w jednej z portowych tawern. W samym Giżycku koncerty szantowe organizowane są regularnie w Tawernie Marina przy Ekomarinie, a także w Porcie Stranda nad jeziorem Kisajno. Ale prawdziwą szantową instytucją są również dwa lokale w pobliskich Wilkasach nad Niegocinem – Tawerna Rozbitek oraz Tawerna Dezeta. W sezonie piewcy żeglarskich opowieści występują tam dosłownie w każdy wieczór. Ahoj!

Zobacz najlepsze hotele na Mazurach i Warmii

Dzień 2. Jezioro Kisajno, Kanał Mazurski, Wilczy Szaniec, Święta Lipka

Drugiego dnia wstajemy wcześnie i zaraz po śniadaniu ruszamy w drogę. Będziemy zwiedzać północną część Mazur – czekają na nas piękne widoki, fascynujące zabytki, ukryte w lasach bunkry i dużo więcej. Aby zrealizować zaproponowaną trasę, niezbędny będzie własny samochód. Cała pętla ma ok. 150 km, a przejazdy pomiędzy poszczególnymi atrakcjami zajmują średnio 15-20 minut. Na początek, jeszcze w Giżycku, obowiązkowy rzut oka na…

Jezioro Kisajno

Nieco bardziej oddalone od centrum, ale zdaniem wielu dużo piękniejsze z dwóch głównych giżyckich jezior jest jedną z sześciu wydzielonych części jeziora Mamry – drugiego co do wielkości w Polsce. Lubią je nie tylko żeglarze, ale i filmowcy. Dość wspomnieć, że Roman Polański właśnie tutaj kręcił legendarny „Nóż w wodzie”. Kisajno charakteryzuje się wyjątkowo urozmaiconą linią brzegową oraz licznymi wyspami, z których wszystkie objęte są ścisłą ochroną. Nie można na nich nawet postawić stopy. Szczególnie urokliwa jest południowo-zachodnia część jeziora – dzika, niemal pozbawiona siedzib ludzkich na brzegu i oddzielona pasem wysp od głównego szlaku żeglugowego. Naprawdę warto choć na chwilę wynająć łódź lub motorówkę i zapuścić się w ten wodny labirynt. Porcja pięknych widoków i naturalnej energii na cały dzień gwarantowana!

Most Sztynorcki

Znad Kisajna ruszamy drogą nr 63 w kierunku Węgorzewa, po czym w Pozezdrzu skręcamy w lewo – i po przejechaniu paru kolejnych kilometrów wyjeżdżamy na jeden z najlepszych i najbardziej niezwykłych punktów widokowych na Mazurach. Most Sztynorcki (bo o nim oczywiście mowa) to najdłuższa przeprawa drogowa w regionie – liczy sobie 128 m i przebiega nad przewężeniem łączącym jeziora Dargin i Kirsajty, czyli dwie kolejne części kompleksu jeziora Mamry. Warto wysiąść tu na chwilę z auta, by podelektować się rozległą panoramą na oba akweny. A przy okazji przyjrzeć się prawdziwemu korowodowi żaglówek, jachtów, łodzi i statków, które w sezonie letnim praktycznie non stop przepływają pod mostem. Część nawet tutaj cumuje, obok znajduje się bowiem dzika przystań z pomostem. Okazuje się jednak, że widoki mogą być jeszcze bardziej niezwykłe. Jeden z okolicznych mieszkańców powiedział nam, że przy moście widział kiedyś płynącego przez jezioro… łosia.

Sztynort

Zaledwie 2 km za mostem leży miejsce, bez którego trudno sobie wyobrazić Mazury – choć wciąż może budzić sprzeczne odczucia. Z jednej strony Sztynort to największy port jachtowy w całym regionie (żeglarze mają do dyspozycji aż 450 miejsc do cumowania) i lokalizacja absolutnie kultowa dla każdego, kto choć trochę interesuje się wypoczynkiem pod żaglami. Zaciszna lokalizacja na niewielkim Jeziorze Sztynorckim, połączonym z większymi akwenami tylko wąskim przesmykiem sprawia, że można się tu ukryć przed sztormem i niesprzyjającymi warunkami. W sezonie sztynorcka marina tętni życiem przez 24 godziny na dobę, zawsze ktoś wyciągnie gitarę i zaintonuje popularne szanty, a złoty trunek w Tawernie Zęza leje się strumieniami. To prawdziwe żeglarskie miasteczko, w którym niektórzy potrafią spędzić nawet kilka dni – i ani przez chwilę się nie nudzić.

Z drugiej strony natomiast znajdziemy tu dość przygnębiające świadectwo wspaniałej historii, z którą współcześnie nikt nie potrafi się uporać. Mowa o XVII-wiecznym pałacu pruskiego rodu Lehndorffów, który swego czasu był najbardziej okazałą rezydencją tego typu na Mazurach. Dziś jednak pozostała z niego ruina, która przechodzi z rąk do rąk, jednak jak dotąd żaden z właścicieli nie był w stanie przywrócić jej dawnej świetności. Warto dodać, że nawet w tym stanie otoczony pięknym parkiem pałac robi spore wrażenie – można więc sobie wyobrazić, jak imponujący mógłby być, gdyby wreszcie udało się go wyremontować. Ostatecznie już Ignacy Krasicki, który był tu częstym gościem, pisał pod koniec XVIII w., że „kto ma Sztynort, ten posiada Mazury”.

Kanał Mazurski i śluza Leśniewo Górne

Ze Sztynortu ruszamy na północ wzdłuż zachodniego brzegu jeziora Mamry. Po drodze mijamy Mamerki, czyli drugi po Wilczym Szańcu najsłynniejszy kompleks umocnień z czasów III Rzeszy. W czasie wojny mieściła się tu kwatera główna wojsk Wehrmachtu, jednak w przeciwieństwie do kompleksu w Gierłoży wycofujący się hitlerowcy nie zdążyli jej wysadzić, w związku z czym potężne bunkry są dziś dużo lepiej zachowane. I można do nich wchodzić. Dlatego jeśli mamy chwilę, warto się zatrzymać. Tym bardziej, że znajdziemy tu również najwyższą na Mazurach wieżę widokową.

My jednak jedziemy dalej i po chwili mijamy ujście Kanału Mazurskiego, czyli jednego z najbardziej tajemniczych przedsięwzięć z zakresu hydrotechniki w naszej części Europy. Zamysł był wyjątkowo ambitny – stworzyć drogę wodną, która połączy Wielkie Jeziora Mazurskie z Bałtykiem. Niestety dwie kolejne wojny oraz radykalne zmiany granic w regionie uniemożliwiły jego realizację. W rezultacie liczącym 51 km długości (z tego 22 km na terenie Polski) kanałem nigdy nie przypłynął żaden statek. Dziś jego otoczone gęstym lasem wody oraz potężne, nieukończone śluzy ze zbrojonego betonu, na których wciąż można dostrzec zarysy hitlerowskich orłów, robią wstrząsające wrażenie – i przyciągają amatorów mocnych wrażeń z całego kraju.

Najbardziej znana z nich jest bez wątpienia śluza Leśniewo Górne, położona ok. 1 km od drogi Węgorzewo-Srokowo-Kętrzyn. Ogromna, ukryta wśród zieleni konstrukcja ma 46 m długości i aż 17-metrowy spad. A co najciekawsze, można ją obecnie zwiedzać w bardzo nietypowy – i naprawdę emocjonujący – sposób. Została bowiem przerobiona na… Park Linowy Leśniewo. Już samo wejście po linowym mostku na szczyt betonowego giganta może przyprawić o szybsze bicie serca. A co powiedzieć o skoku na linach wprost do dawnej komory śluzy albo zjeździe tyrolką na sam dół? Tego się nie zapomina – gwarantujemy!

Wilczy Szaniec

Z Leśniewa kierujemy się przez Srokowo w stronę Kętrzyna, po czym skręcamy na Radzieje, Parcz, a następnie Gierłoż. Mijamy park rozrywki Mazurolandia oraz Park Miniatur Warmii i Mazur, by po chwili dotrzeć na miejsce. Tutaj już nie ma co ukrywać – witają nas tłumy. Ale czego innego spodziewać się po miejscu, które jest ewenementem w skali całego świata. Wstrząsającym świadectwem potęgi hitlerowskich Niemiec, a zarazem niezwykłym symbolem ich ostatecznego upadku. To właśnie tutaj, w głównej wojennej kwaterze Adolfa Hitlera, zapadały kluczowe decyzje dotyczące losów II wojny światowej – w tym m.in. Powstania Warszawskiego. A sam przywódca III Rzeszy w latach 1941-44 spędził tu łącznie aż 800 dni. I o mało co nie został już na zawsze, gdy 20 lipca 1944 r. grupa spiskowców pod wodzą płk. Clausa von Stauffenberga zorganizowała zamach na jego życie. Dziś w dawnym baraku narad, gdzie wszystko się odbyło, można oglądać drobiazgową rekonstrukcję tego wydarzenia.

W czasie wojny Wilczy Szaniec był prawdziwym tajnym miastem, na które składało się blisko 200 budynków, w tym aż 50 bunkrów. W skład pilnie strzeżonego kompleksu wchodziły także elektrownia, dworzec kolejowy, system wodociągów i 2 lotniska, a liczba mieszkańców przekraczała 2000 osób. Co ciekawe, było wśród nich zaledwie ok. 20 kobiet – nawet słynna Ewa Braun nie miała tutaj wstępu i mieszkała w dworku parę kilometrów stąd. Gdy klęska Niemiec była już nieuchronna, w listopadzie 1944 r. hitlerowcy postanowili wycofać się i wysadzić wszystko w powietrze. Dlatego dziś dawna kwatera Hitlera to przede wszystkim ogromne połacie rozrzuconych wśród zieleni betonowych ruin. Nie można do nich wchodzić, ale można przyjrzeć się z bliska ich konstrukcji. Grubość ścian i stropów największych bunkrów dochodziła do 7-8 m, a do zniszczenia każdego z nich potrzeba było nawet 10 ton trotylu. Fala uderzeniowa była tak silna, że w oddalonym o 7 km Kętrzynie pękały szyby w oknach.

Na terenie Wilczego Szańca – oprócz historycznych pamiątek – znajdziemy również pensjonat, pole biwakowe oraz restaurację, która będzie dobrym miejscem na przerwę obiadową podczas naszej podróży. Warto spróbować sztandarowego tutejszego dania, czyli wilczej polewki – gęstej zupy z wołowymi kuleczkami, podawanej w wydrążonym chlebie.

Warto wiedzieć! Wiele osób przyjeżdżających do Gierłoży nie wjeżdża na teren kompleksu, tylko zostawia samochody przy drodze. Radzimy uważać – policja regularnie patroluje okolicę, więc mandat w tej sytuacji jest niemal pewny.

Święta Lipka

Opuszczamy Wilczy Szaniec i jedziemy do Kętrzyna, a następnie wybieramy drogę w kierunku Reszla i po przejechaniu niecałych 15 km natrafiamy na widok, który w pierwszej chwili wygląda niczym fatamorgana. Wielka, imponująca barokowym przepychem świątynia ze strzelistymi wieżami, godna czołowych europejskich stolic – tyle że wzniesiona na niemal zupełnym odludziu, w małej wiosce pośród lasów i jezior. Święta Lipka jest najbardziej znanym miejscem kultu na Mazurach i nie przypadkiem bywa nazywana „Częstochową północy”.

Dlaczego taki kościół wzniesiono właśnie tutaj, a nie w jednym z pobliskich miast? Odpowiedź przynosi lokalna legenda. Otóż w połowie XIV w. pewnemu skazańcowi czekającemu na egzekucję w kętrzyńskich lochach ukazała się Matka Boska, prosząc go o wyrzeźbienie swojej postaci. Więzień w ciągu jednej nocy zadanie wykonał, a jego oprawcy byli tak zachwyceni pięknem drewnianej figurki, że uznali to za znak od Boga i darowali nieszczęśnikowi życie. Ten zabrał rzeźbę ze sobą i umieścił ją na dorodnej lipie w środku lasu – dokładnie w miejscu, gdzie dziś stoi sanktuarium. Miejsce szybko zasłynęło cudami, przechodzące obok owieczki same klękały, a gdy biskup kętrzyński postanowił przenieść figurkę do swojej parafii, ta w tajemniczy sposób zniknęła i sama powróciła na cudowną lipę.

Jeszcze w średniowieczu zaczęli przybywać tu pielgrzymi i tak jest po dziś dzień. Obecna świątynia, wzniesiona na miejscu dawnej kaplicy zniszczonej w czasach reformacji (na jej gruzach ponoć postawiono szubienicę, by odstraszyć katolików), pochodzi z końca XVII w. Zachwyca nie tylko architektonicznym rozmachem i bogactwem zdobień, ale również słynnymi na całą Polskę organami, wzbogaconymi o ruchome figurki świętych i aniołów. Można je zobaczyć w akcji podczas specjalnych prezentacji, które w sezonie odbywają się codziennie o godz. 9.30, 10.30, 11.30, 14.00, 15.00, 16.00 i 17.00 (w niedziele nieco rzadziej).

Reszel

Oddalony o zaledwie 6 km od Świętej Lipki Reszel leży niemal dokładnie na granicy Warmii i Mazur – i historycznie raczej był związany z tą pierwszą. Mimo to nie mogliśmy go przegapić podczas naszej mazurskiej podróży. Bo jest jednym z najpiękniejszych i najbardziej klimatycznych miasteczek nie tylko w regionie, ale w całej Polsce. Bo gotycki zamek biskupów warmińskich – choć niewielki – robi ogromne wrażenie, a widoki z okien wieży na kościół farny św. Piotra i Pawła oraz Stare Miasto są naprawdę spektakularne. Bo można tu usłyszeć wiele fascynujących, ale i mrożących krew w żyłach historii sprzed wieków – choćby o tym, że to właśnie w tym miejscu w 1810 r. spalono na stosie ostatnią w Europie czarownicę.

A wreszcie dlatego, że Reszel jako pierwsze miasto w Polsce przystąpił do międzynarodowego stowarzyszenia Cittàslow (w dosłownym tłumaczeniu „powolne miasto”), zrzeszającego miejscowości, które opierają się globalizacji i homogenizacji, promując różnorodność kulturalną i tradycyjne lokalne produkty. Jeśli więc ktoś kocha wypoczynek w rytmie „slow”, koniecznie musi tu zawitać. Przejść się sennymi uliczkami kompaktowej starówki, zajrzeć do parku nad rzeką Sajną i rzucić okiem na piękne gotyckie mosty, wreszcie usiąść w jednej z nastrojowych kafejek i po prostu cieszyć się chwilą.

Zobacz najlepsze hotele na Mazurach i Warmii

Dzień 3. Mikołajki, Śniardwy i aktywny wypoczynek

Po śniadaniu pakujemy się, opuszczamy nasz hotel i wsiadamy do auta, by po niecałych 40 minutach jazdy wzdłuż brzegu kolejnych jezior – Niegocina, Bocznego, Jagodnego – dotrzeć do Mikołajek, jednej z najpopularniejszych miejscowości województwa warmińsko-mazurskiego. Od pierwszych chwil wciąga nas beztroski, wakacyjny klimat tego miejsca. Nie da się ukryć, że położone między jeziorami Tałty i Mikołajskim „miasteczko jak z bajki” w dużo większym stopniu niż Giżycko sprawia wrażenie turystycznego eldorado. A życie toczy się tu między promenadą, przystanią i plażą. To świetne miejsce dla rodzin z dziećmi i doskonały wybór na bazę wypadową.

Promenada i Wioska Żeglarska

Pierwsze kroki po przyjeździe do Mikołajek kierujemy oczywiście na promenadę. Nowoczesny deptak nad brzegiem Jeziora Mikołajskiego jest ulubionym miejscem spacerów zarówno mieszkańców, jak i turystów – nic więc dziwnego, że w sezonie tętni życiem niemal przez całą dobę. Cumują tutaj statki wycieczkowe, odbywają się występy artystyczne, działają też liczne bary, restauracje, smażalnie i budki z lodami.

Po paru minutach spaceru wzdłuż promenady dochodzimy do najbardziej znanej mikołajskiej przystani, czyli Wioski Żeglarskiej. To również miejsce, w którym zawsze coś się dzieje – bez wątpienia najbardziej gwarny port na całych Mazurach. Przy kejach jest blisko 250 miejsc do cumowania, na żeglarzy czekają nie tylko portowe udogodnienia, ale również kilkanaście restauracji i tawern – w tym pływająca restauracja na statku „Chopin”, największym polskim żaglowcu śródlądowym – a nawet hala koncertowa. Artystów grających szanty może posłuchać w sezonie niemal codziennie, tutaj również odbywa się najstarszy w Polsce festiwal szantowy.

Rejs motorówką

Okolice Wioski Żeglarskiej są idealnym miejscem, by wypożyczyć motorówkę i w trakcie relaksującej przejażdżki po mikołajskich jeziorach sprawdzić, czy rzeczywiście słynny kurort najlepiej prezentuje się właśnie od strony wody. Warto dodać, że do wynajęcia łodzi z mniejszym silnikiem i prędkością ograniczoną do 15 km/h nie potrzeba żadnych dodatkowych uprawnień – wystarczy dowód osobisty i krótkie przeszkolenie na miejscu, by móc żeglować po jeziorze. Ten sposób spędzania wolnego czasu jest w Mikołajkach szczególnie popularny. My również wybraliśmy się w taki rejs i gorąco polecamy. Osób, które wolą bardziej aktywnie spędzać czas nad wodą, mogą zaś wybrać się na spływ kajakowy.

Z pokładu motorówki doskonale widać całe nabrzeże z promenadą i Wioską Żeglarską, nowoczesny most wiszący łączący dwa brzegi jeziora, a także niesamowity, 5-gwiazdkowy Hotel Mikołajki Leisure & SPA, który mieści się na wyspie połączonej z lądem za pomocą przeszklonego pomostu. Część pokoi hotelowych posiada bezpośrednie wyjście na prywatne pomosty z miejscem do cumowania, można więc niemal wprost z łóżka wskoczyć do jachtu. Warto też wypłynąć na chwilę na sąsiednie jezioro Tałty, którego brzegi są już nieco bardziej dzikie – jeśli nie liczyć gigantycznego Hotelu Gołębiewski (największego na Mazurach i jednego z największych w Polsce) z własną przystanią, aquaparkiem, a nawet… stokiem narciarskim.

Plaża miejska

Po dobiciu do brzegu wracamy na promenadę i kierujemy się na północ, w stronę wiszącej kładki dla pieszych, którą widzieliśmy już z poziomu wody. To nie tylko dogodna przeprawa łącząca deptak z plażą miejską, ale też jeden z najlepszych punktów widokowych w mieście. Główna mikołajska plaża mieści się po przeciwnej stronie jeziora niż centrum, kilka kroków od zejścia z kładki. Z nowoczesnych drewnianych pomostów można więc nie tylko wskoczyć do wydzielonych basenów, ale też podziwiać panoramę kurortu. Plaża jako całość nie jest zbyt duża, więc może być tłoczno. Amatorzy mazurskiego relaksu w ciszy i spokoju powinni raczej poszukać innego miejsca. Jest jednak czysto i przyjemnie, a co najważniejsze – bezpiecznie.

Rynek i centrum

Mikołajki – choć gwarne – są w rzeczywistości bardzo niewielkie. Wystarczy zatem krótki spacer, by obejść całe miasteczko i zobaczyć jego główne atrakcje. Oczywiście nie może wśród nich zabraknąć mikołajskiego Rynku i znajdującej się tam fontanny Króla Sielaw. To najważniejszy symbol miasta, a wiąże się z nim stara XVI-wieczna legenda. Otóż dawno, dawno temu wszystkimi mazurskimi jeziorami władał tajemniczy Król Sielaw – najpotężniejsze ze wszystkich wodnych stworzeń. Gdy tutejsi rybacy łowili coraz więcej i więcej ryb, dziesiątkując tym samym szeregi jego podwładnych, rybi król wpadł w gniew i zaczął robić wszystko, by uniemożliwić ludziom dalsze połowy. Wywracał łodzie, niszczył sieci oraz terroryzował rybaków, którzy pod wpływem tych ataków musieli porzucić swe dotychczasowe zajęcie i stanęli przed widmem głodu.

Wtedy jeden z rybaków wpadł na pewien pomysł. W swojej kuźni (bo zaczął pracować jako kowal) wykuł ogromną sieć z żelaznych kółek i wypłynął z nią na jezioro. Po chwili zauważył, że w sieć złapała się wielka ryba w koronie na głowie, która przemówiła do niego ludzkim głosem, obiecując sieci pełne ryb, jeśli tylko daruje jej życie. Tak się stało i Król Sielaw obietnicy dotrzymał, ale mikołajscy rybacy obawiali się puścić go wolno. Przytwierdzili go więc żelaznym łańcuchem do mostu, by nieustannie mieć go na oku. Odtąd postać rybiego króla jest nierozerwalnie związana z miastem, a połowy w okolicy zawsze się udają.

Gdy już zrobimy sobie zdjęcie z Królem Sielaw (którego drugą rzeźbę można oglądać na placu przy Wiosce Żeglarskiej), warto na chwilę oddalić się od jeziora i promenady, by poszukać atrakcji nieco innego typu. Jak choćby ciekawe Muzeum Reformacji, dokumentujące dzieje religii protestanckiej na Mazurach oraz sąsiadujący z nim kościół ewangelicko-augsburski pw. Świętej Trójcy, wzniesiony w połowie XIX w. według projektu słynnego niemieckiego architekta Karola Fryderyka Schinkla. Doskonałym miejscem, by spojrzeć na okolicę z góry, będzie natomiast 30-metrowa ceglana wieża kościoła św. Mikołaja – ze szczytu widać aż 5 różnych jezior otaczających miasteczko.

Mikołajki – gdzie zjeść?

Być w Mikołajkach i nie zjeść smażonej sielawy? Król Sielaw nie przepuściłby takiej zniewagi! Dlatego podczas pobytu w mieście koniecznie trzeba zajrzeć do którejś z licznych smażalni i portowych tawern, by skosztować lokalnego specjału. My z polecenia bywalców trafiliśmy do smażalni YOGI, położonej bezpośrednio przy promenadzie. Nie jest to z pewnością wykwintne miejsce – ale też nie o to w Mikołajkach chodzi. Jeśli jednak szukacie smacznych, świeżych ryb w bardzo rozsądnych cenach (podawanych za całą porcję a nie 100 g) i bez długiego czasu oczekiwania, z pewnością będziecie usatysfakcjonowani. Na bardziej wyrafinowany deser można natomiast wybrać się do położonej nieco dalej od gwarnego centrum, po drugiej stronie jeziora Przechowalni Marzeń. To klimatyczne bistro-galeria z przejściem do sadu jabłoni, gdzie serwowane są napoje, wina oraz wyśmienite słodkości, w tym ciasta, lody i sorbety. Miejsce wyjątkowe, także (a może przede wszystkim) ze względu na właścicieli – pasjonatów sztuki, którzy poza słodkimi specjałami serwują na miejscu także sporą dawkę artystycznych doznań.

Jezioro Śniardwy

Mazury to miejsce znane ze swojej pięknej przyrody, a Śniardwy są tego doskonałym przykładem. Wiatry są tu wyjątkowo silne, wody zdradliwe i usiane ukrytymi tuż pod powierzchnią głazami, a zarośnięte szuwarami brzegi niezbyt zachęcają do plażowania – a jednak podczas pobytu w Mikołajkach oddalone o zaledwie 5 km Śniardwy trzeba zobaczyć. Choćby po to, by sprawdzić, czy naprawdę są tu miejsca, z których nie widać drugiego brzegu i można poczuć się jak nad morzem. Największe i jedno z najpiękniejszych jezior w Polsce liczy sobie dokładnie 22 km długości, 13,5 km szerokości i ma powierzchnię 113,4 km2. Najlepiej oczywiście poznawać je od strony wody. Z Mikołajek statki wycieczkowe pływają tu w sezonie nawet 15 razy dziennie, a rejs trwa zaledwie 1,5 godziny. Można również dotrzeć na Śniardwy wynajętym jachtem lub motorówką, jednak warto pamiętać, że ze względu na swe rozmiary jest to akwen przeznaczony raczej dla wytrawnych wodniaków.

Jeśli brakuje nam czasu na wodną wyprawę, najlepszym rozwiązaniem będzie krótka przejażdżka do wieży widokowej przy Folwarku Łuknajno. Nie jest bardzo wysoka i trzeba zapłacić parę złotych za wejście, ale panorama naprawdę robi wrażenie. Dodatkowo zaś tuż obok mieści się inna wyjątkowa atrakcja – szczególnie dla tych, którzy po wizycie w gwarnym centrum Mikołajek pragną odrobinę się wyciszyć w bliskim kontakcie z naturą. Mowa o rezerwacie ornitologicznym nad jeziorem Łuknajno. Włączony do międzynarodowej sieci rezerwatów biosfery pod egidą UNESCO obszar to jedna z największych ostoi łabędzi niemych nie tylko w naszym kraju, ale i całej Europie.

Konie na Mazurach

Ze swoimi pięknymi krajobrazami, zróżnicowaną rzeźbą terenu i licznymi bocznymi drogami Mazury są wymarzonym miejscem dla amatorów jazdy konnej. My również daliśmy się skusić i postanowiliśmy spróbować swych sił w siodle. Wybraliśmy pięknie położoną na wzgórzu nad jeziorem Dłużec stadninę Hirlandia, ok. 25 km od Mikołajek. W urokliwym niebieskim budynku mieszka tam 11 koni i można umówić się na lekcję lub przejażdżkę po okolicy, która z wysokości grzbietu wierzchowca prezentuje się naprawdę magicznie.

Jeśli natomiast nie zamierzamy jeździć wierzchem, a mazurskie konie chcielibyśmy zobaczyć w ich naturalnym środowisku, koniecznie trzeba wybrać się do oddalonego od Mikołajek o niecałe 10 km Popielna. Największą atrakcją tego urokliwego zakątka w sercu Puszczy Piskiej są koniki polskie, czyli potomkowie wymarłych ponad 200 lat temu dzikich tarpanów. W stacji badawczej PAN w Popielnie, na terenie rezerwatu leśnego o pow. 1600 ha, można te silne, wytrzymałe, a przy tym łagodne zwierzęta zobaczyć na żywo. Żyją tu przez okrągły rok na wolności, w naturalnych warunkach – ingerencja człowieka jest ograniczona do minimum, choć oprócz grupy rezerwatowej znajduje się tu również grupa koników hodowanych w warunkach stajennych.

Ale Popielno warto odwiedzić również z racji nietypowego sposobu, w jaki można się tam dostać. Na drodze z Mikołajek, w miejscowości Wierzba, kursuje bowiem jedyny na Mazurach prom linowy, napędzany wyłącznie siłą ludzkich mięśni. Pokonuje trasę o długości 360 m w poprzek jeziora Bełdany. Trzeba tylko pamiętać, że na pokład jednorazowo wjadą jedynie 2-3 samochody, a kursy kończą się codziennie przed godziną 18.

Mazury – do zobaczenia!

Po spotkaniu z mazurskimi końmi żegnamy się z Krainą Wielkich Jezior i wyruszamy w podróż do domu. Zdajemy sobie sprawę, że w ciągu 3 dni nie udało nam się zobaczyć wszystkiego, co ten niezwykły region ma do zaoferowania turystom. Zostały choćby okolice Ełku, Mrągowa czy Rucianego-Nidy, uwielbiana nie tylko przez kajakarzy Krutynia, dzika Puszcza Borecka – ale też całe Mazury Zachodnie, z Ostródą, Iławą, najdłuższym w Polsce jeziorem Jeziorak i fascynującym Kanałem Ostródzko-Elbląskim. Udało nam się jednak poczuć niepowtarzalny mazurski klimat – i nabrać ochoty na więcej. Bo kto raz zawita w te okolice, będzie wracać już zawsze.

Zobacz najlepsze hotele na Mazurach i Warmii

Jak dojechać na Mazury?

Większość Mazur (z wyjątkiem zachodniej części) pozostaje jak na razie poza siecią autostrad i dróg ekspresowych, musimy się więc przygotować na nieco dłuższą jazdę. Tym bardziej, że lokalne drogi są zwykle bardzo kręte i obsadzone drzewami. Ale przecież ostatecznie jesteśmy w regionie, gdzie króluje życie w stylu „slow”. Od strony Warszawy najlepiej jechać drogą nr 63 do Pisza, a następnie albo dalej prosto do Giżycka, albo drogą nr 58 w stronę Rucianego-Nidy i Mikołajek. Z południowej części kraju również najszybciej dojedziemy przez stolicę. Natomiast od zachodu najwygodniej będzie jechać drogą nr 16 przez Olsztyn do Mrągowa i Mikołajek. Czas dojazdu z Warszawy zarówno do Giżycka, jak i Mikołajek to ok. 3,5 godziny. Z Łodzi dojedziemy tam w niecałe 5 godzin, z Poznania w nieco ponad 6, natomiast droga z Krakowa i Śląska może zająć ok. 7 godzin.

Jeśli planujemy podróż na Mazury koleją, najlepszym celem będzie Giżycko, które posiada bezpośrednie połączenia m.in. z Warszawą, Wrocławiem, Trójmiastem, Olsztynem czy Białymstokiem. Pociągiem dojedziemy również do Kętrzyna. Dużo bardziej rozwinięta jest sieć połączeń autobusowych, więc planując podróż choćby do Mikołajek, lepiej będzie rozważyć właśnie tę opcję.

Zobacz najlepsze hotele na Mazurach

Mazury nie tylko samochodem – żeglarstwo, kajak, rower

Jak poruszać się po Mazurach? Odpowiedź powinna być jedna – żaglówką lub motorówką. Ewentualnie łodzią, kajakiem lub rowerem wodnym. Mazury to wodny raj, więc jeśli tylko mamy okazję przemierzyć choć niewielką ich część na pokładzie jednostki pływającej, warto z tego skorzystać. Wypożyczalnie sprzętu pływającego znajdziemy niemal w każdej miejscowości, jednak w szczycie sezonu dostępność może być ograniczona. W większych portach infrastruktura dla żeglarzy jest rozbudowana i łatwo dostępna, choć oczywiście przybijanie do brzegu „na dziko” (tam, gdzie jest to dozwolone) również ma swój urok.

Jeśli nie mamy dostępu do wodnych środków lokomocji, a chcielibyśmy zobaczyć coś więcej niż tylko plażę nad najbliższym jeziorem, niezbędny będzie własny samochód. Główne atrakcje turystyczne są bowiem rozrzucone na dużym terenie i najwygodniej zaplanować sobie indywidualny „road trip”, by zwiedzać je na własną rękę i we własnym rytmie. Choć oczywiście w miastach działają również biura turystyczne, które organizują wycieczki autokarowe – zaletą takiego rozwiązania może być fakt, że zorganizowanym grupom często towarzyszy lokalny przewodnik.

Wśród malowniczej mazurskiej natury doskonale sprawdzi się również rower. Przez północną część regionu przebiega szlak Green Velo, który zahacza m.in. o Kanał Mazurski i Węgorzewo, a następnie prowadzi na wschód w stronę Gołdapi. Bardzo polecamy również tzw. Małą Pętlę Mamr, prowadzącą m.in. przez Mamerki, Sztynort, Most Sztynorcki i Ogonki. Ponadto atrakcyjnych tras dla cyklistów nie brakuje w Giżycku i okolicach.

Zobacz najlepsze hotele na Mazurach i Warmii