O krainie winem płynącej, pogoni za truflami, śródziemnomorskim chillu oraz odkrywaniu średniowiecznego fortu i innych magicznych zakątków Istrii opowiada blogerka Veroni Que. Sprawdźcie, co takiego posiada ten region Chorwacji, że tak trudno mu się oprzeć. 

Otoczony krystalicznie czystymi wodami Adriatyku półwysep Istria zachwycił niejednego podróżnika. Z jednej strony kontynentalna zieleń oraz klimat średniowiecznych miasteczek. Z drugiej niewielkie porty, łodzie rybackie i wąskie uliczki, utrzymane w duchu basenu Morza Śródziemnego w niebieskich odcieniach. Letnią porą wybrzeże tętni artystycznym życiem, będąc jednym z ulubionych miejsc spotkań różnych twórców. I mekką turystów przybywających tu ze wszystkich części Europy. W te wakacje znalazła się wśród nich także – na zaproszenie Travelist, goszcząc w naszych ulubionych chorwackich hotelach – blogerka lifestylowa, kulinarna i podróżnicza Veroni Que . Oto jej relacja z podróży! 

Istria – Chorwacja jakiej nie znałam

 

W tym roku, ze względu na pandemię i obostrzenia z nią związane, nie chcieliśmy się wybierać nigdzie samolotem. Z drugiej zaś strony marzył nam się urlop pod palmami, z pewną słoneczną pogodą i pięknymi widokami. Nie zastanawiając się długo, biorąc pod uwagę aktualne obostrzenia sanitarne, wybór padł na Chorwację, a konkretnie na Istrię, która jak się okazało rozkochała nas w sobie pod każdym względem…

 


Do tej pory urlop w Chorwacji w kręgu moich bliższych i dalszych znajomych kojarzył się głównie z Makarską, Trogirem i Splitem. Przepiękna południowa Dalmacja zawładnęła sercami polskich turystów – jednak my postanowiliśmy dać szansę północnej części kraju. Po pierwsze – ze względu na dojazd (jechaliśmy samochodem, z dzieckiem), po drugie ze względu na różnorodność regionu (pierwszy raz zafundowaliśmy sobie aż 14-dniowe wakacje, więc nie chcieliśmy się nudzić). Wybór padł na Istrię – malowniczy półwysep, który z jednej strony może zapewnić zaciszny, sielankowy wypoczynek wśród wszechobecnych winorośli rodem z Toskanii, a z drugiej sprostać bardziej plażowym wymaganiom niczym z południowej części Riwiery Makarskiej. Ale po kolei.

W krainie wina


Po zaledwie 9 godzinach spokojnej jazdy samochodem (z Katowic) dojechaliśmy do naszego pierwszego celu – malowniczego miasteczka Motovun, położonego na wzgórzu wśród lasów truflowych i winnic. Zatrzymaliśmy się w uroczym butikowym hotelu Wine & Heritage hotel ROXANICH.

 

Oprócz wysokiej jakości usług hotelarskich ten pięknie umiejscowiony obiekt z przepysznym jedzeniem, wyjątkowym basenem typu infinity pool i zapierającymi dech w piersiach widokami, zajmuje się… produkcją wina! I to jakiego wina! Liczne nagrody i wyróżnienia zdobiące ściany hotelowego lobby świadczą o tym, że wino ROXANICH zajmuje wysokie miejsca w branżowych rankingach. Jako wierna amatorka tego trunku, nie mogłam sobie zatem odmówić okazji, by zwiedzić okazałą, bo aż 5-piętrową winiarnię i zdegustować jak to powiedział nasz przewodnik: fine wine – i miał rację! W ROXANICH produkcją tego napoju zajmują się od 2000 roku. Główną filozofią właścicieli jest maksyma: dobre wino musi poleżeć i to się sprawdza. Na miejscu znajduje się również sklep, w którym można zaopatrzyć się w swoje ulubione trunki. Mnie osobiście, jako wielkiej fance szczepu cabernet sauvignon, najbardziej zasmakowało wino ROXANICH Sauvage – i to jego zapas przywieźliśmy ze sobą do Polski ☺. 

 

Po przyjemnościach związanych z winem, przyszedł czas na kolejne rozpieszczenie podniebienia. Tym razem była to…

Pogoń za truflami – Truffles hunting


Jednym z najcenniejszych skarbów tego regionu są trufle – podziemne grzyby, często nazywane „diamentami gastronomii”, a w związku z tym, że moje życie kręci się wokół kuchni, nie mogłam odpuścić głównej motovuńskiej atrakcji – polowania na nie! Wybraliśmy się więc do Karlić truffles – GIR Ltd. , gdzie uprawą i zbieraniem trufli zajmują się od pokoleń. Po krótkiej lekcji historii rodzinnego interesu i pysznej degustacji trufli pod różnymi postaciami mieliśmy okazję wziąć udział w polowaniu na te rarytasy.

 

Och, co to była za przygoda! Zastanawiacie się dlaczego zbieranie trufli nazywa się polowaniem? Odpowiedź jest prosta – w Karlić truffles – GIR Ltd. szukaniem trufli zajmują się specjalnie wyszkolone do tego psy. Gdy już poczują zapach grzyba – szybko do niego biegną i zaczynają kopać. Problem w tym, że jeśli nie dobiegnie się do nich na czas, to wykopanego trufla ze smakiem zjedzą. To istny wyścig z czasem, a raczej z czworonogiem. Wyobraźcie sobie urokliwy lasek, ponad 30 stopni Celsjusza i bieganie za łapiącymi trop psami… Jak przekonaliśmy się na własne oczy polowanie na trufle to ciężka praca, którą jednak wynagradzają zebrane grzyby. Czarne trufle można w Chorwacji zbierać praktycznie przez cały rok. Rosną one dosłownie kilka centymetrów pod ziemią, natomiast białe, większe i droższe trufle rosną znacznie głębiej i zbiera się je tylko w sezonie (głównie wrzesień i październik). 

 

Ale Motovun to nie tylko wino i trufle (które swoją drogą tworzą idealny duet), to także…

Średniowieczny fort Istrii

 


Jeśli fascynuje Was starożytna architektura, to Motovun (nazwa pochodzi od słowa Montona, które oznacza miasto na górze) w środkowej Istrii jest obowiązkowym punktem chorwackich wojaży. To tutaj, na szczycie stromego wzgórza znajduje się najlepiej zachowany średniowieczny fort Istrii zbudowany przez Celtów i Ilirów.

 

Wąskie kamienne uliczki, okazała brama miejska, starożytne płaskorzeźby i tablice kamienne, a także znany kościół Św. Stefana z dzwonnicą i charakterystyczna loggia z zachwycającą panoramą zachęcają do spacerów i chwili refleksji, z widokiem na zielone winnice i okoliczne lasy Motovun.

 

Z widokiem na Adriatyk…


Po 3 dniach (nie)winnego relaksu o zapachu lasów truflowych, całkowitym resecie i wypoczęci po podróży, czas na totalną zmianę klimatu – jedziemy nad wschodnie wybrzeże Istrii! Po zaledwie godzinnej trasie ze środkowej do wschodniej części półwyspu dotarliśmy do Ičići – nadmorskiej miejscowości z bajecznymi widokami na wybrzeże Adriatyku. Tym razem szukaliśmy miejsca z atrakcjami dla dzieci, więc zatrzymaliśmy się w Hotelu Ičići – jeżeli zależy Wam na komfortowych pokojach, bardzo dobrym wyżywieniu, atrakcjach dla dzieci, siłowni, basenie zewnętrznym oraz prywatnej plaży (tu betonowa) z zejściem do morza, to ten hotel będzie dla Was miejscem idealnym. Zaledwie kilka kroków od hotelu znajduje się marina, gdzie cumują niewielkie jachty, a tuż za nią jest dość szeroka plaża (kamienista) z łagodnym zejściem do morza i pływającym dmuchanym parkiem rozrywki, więc każdy amator wodnego szaleństwa znajdzie coś dla siebie.

 

Tutaj nastawialiśmy się na typowo śródziemnomorski chill – pływanie na materacu z orzeźwiającym frappe w dłoni i widokiem na przepiękną panoramę Rijeki to miał być nasz plan na najbliższe 4 dni… Ale oczywiście leżenie na materacu dłużej niż kilka godzin nie jest dla nas, więc już na drugi dzień wsiedliśmy w auto i udaliśmy się do sąsiedniego miasteczka. To była świetna decyzja! Opatija zauroczyła nas przepiękną promenadą wzdłuż wybrzeża (która notabene prowadzi aż pod nasz hotel, więc jak się okazało, samochód był zbędny – mogliśmy tę trasę pokonać na hulajnogach lub spacerkiem), zachwycającą architekturą, kwitnącymi ogrodami i różnorodną zielenią (park w centrum miasta był dla nas zbawieniem w upalne czerwcowe popołudnie). W miasteczku jest też urokliwy port, z którego można wypłynąć w rejsy wycieczkowe po Adriatyku lub na sąsiednie wyspy i wybrzeża.

 

Na wschodnim brzegu Istrii spędziliśmy 4 dni, po tym czasie naszła nas ochota na bardziej aktywny wypoczynek i kolejną zmianę: kierunek zachodnie wybrzeże!

 

Rovinj, ach Rovinj…

 

68 minut zajęła nam trasa ze wschodu na zachód półwyspu – to kolejne potwierdzenie, że warto zwiedzać różne zakątki Istrii. Naszym kolejnym celem było urocze miasteczko Rovinj, często nazywane „chorwacką Wenecją” – i nie ma się czemu dziwić, faktycznie spacerując wąskimi uliczkami miasta można było się poczuć jak po drugiej, włoskiej stronie Adriatyku… 

Jednak nie ma co ukrywać, czerwiec to już pełny sezon w śródziemnomorskich miasteczkach, szczególnie tych popularnych, dlatego postanowiliśmy, że uciekamy od zgiełku tego urokliwego, acz zatłoczonego miasta i udaliśmy się na południe od Rovinj do miejscowości Bale-Valle. Pozostałe dni naszej 14-dniowej wyprawy spędziliśmy na morzu – oddając się pasji sportów wodnych: nurkowaniu, pływaniu na motorówkach, SUP-ach, kajakach, a także romantycznych rejsach po morzu w świetle zachodzącego słońca i w doborowym towarzystwie pływających z nami delfinów. Idealne zakończenie naszej Istryjskiej wakacyjnej przygody.

Tak, Istria rozkochała nas w sobie niepowtarzalnym klimatem. Jak widzicie, półwysep sprosta wymaganiom nawet najbardziej zróżnicowanym oczekiwaniom turystów. Znajdą tu swój raj zarówno ci, dla których ważny jest odpoczynek w cieniu winnej latorośli, jak i ci, amatorzy wodnych sportów i ekstremalnych szaleństw na morskiej fali. Można oddać się beztroskiemu odpoczynkowi w cieniu basenowego parasola, a także spacerom średniowiecznymi uliczkami, by podziwiać starożytną architekturę. Bez względu na cel i preferencje podróży, w każdym miejscu półwyspu możecie liczyć na przepiękne widoki, przyjaznych Chorwatów i naprawdę przystępne ceny, dlatego uważam, że warto tu przyjechać i dać się rozkochać Istrii…

Pssst. Tak, tak… wiemy, że ominęliśmy jeden z głównych punktów na turystycznej mapie Istrii – miasteczko Pula, które słynie z najbardziej efektownych zabytków z czasów rzymskich. Tak, tak… wiemy, że jest tam trzeci pod względem wielkości zabytkowy amfiteatr, słynny chorwacki łuk triumfalny, urokliwa starówka, promenada wzdłuż portu jachtowego i przepiękne plaże… Tak, tak… koniecznie musimy tam wrócić i to zobaczyć ☺