Nocami drzwi same się otwierają, po korytarzach wędrują tajemnicze zjawy, ktoś głośno śmieje się za ścianą a z kominka słychać płacz dziecka – w Polsce nie brak budzących grozę zamków, pradawnych uroczysk, opuszczonych domów z oknami bez szyb łypiącymi na przechodniów i innych upiornych miejsc rodem z horroru. W dzień te miejsca budzą niemałą grozę, a nocą nie zawitałby tu nawet największy śmiałek – sprawdźcie, gdzie nawet najwięksi sceptycy szybko uwierzą w duchy.

 

TOP 15 nawiedzonych miejsc w Polsce:

  1. Zamek Czocha
  2. Las w Witkowicach
  3. Szpital psychiatryczny w Owińskach
  4. Babia Góra
  5. Sanatorium w Gdyni Orłowie
  6. Kamienica w Warszawie przy ul. Wilczej 2/4
  7. Komisariat w Konstancinie-Jeziornie
  8. Stara Cerkiew w Chróścinie
  9. Las Rudzki w Łodzi
  10. Zamek Ogrodzieniec
  11. Zamek Ryn
  12. Willa w Gdańsku
  13. Zamek w Niedzicy
  14. Zamek w Łańcucie
  15. Kościół w Tumie koło Łęczycy

 

 

 

 

 

Zamek Czocha

Studnia Niewiernych Żon, łoże małżeńskie z zapadnią w reprezentacyjnej sypialni, lochy z małym okienkiem wysoko na ścianie zamiast wejścia – i bez żadnego wyjścia. To zaledwie część makabrycznych atrakcji, które czekają na śmiałków w tym najbardziej fotogenicznym (a zdaniem wielu osób również najbardziej przerażającym) polskim zamku. Zamek Czocha w Górach Izerskich powstał w połowie XIII w. z rozkazu króla czeskiego Wacława I. Przez kolejne stulecia był świadkiem licznych oblężeń, krwawych porachunków oraz straszliwych zbrodni. Ich ofiary ponoć po dziś dzień snują się zamkowymi korytarzami, domagając się sprawiedliwości.

 

 

Ze studni na dziedzińcu słychać lament, a kto będzie na tyle odważny, by tam zajrzeć, może ujrzeć upiorne oblicze pięknej kobiety. Według miejscowych legend aż 3 nieposłuszne niewiasty zakończyły tu żywot z ręki zdradzanych mężów. Najsłynniejsza z nich jest bez wątpienia Ulrike von Nostitz, która podczas nieobecności małżonka zaszła w ciążę z innym. Nie tylko skończyła marnie na dnie studni, ale też jej nowo narodzone dziecko zostało zamurowane w kominku – turyści zwiedzający zamek wielokrotnie przyznawali, że słyszeli dochodzący stamtąd płacz niemowlęcia.

Jednak Czocha nie była przyjaznym miejscem nie tylko dla nieposłusznych żon, ale również dla kochanek. Nikt nie wie, ile młodych nałożnic wpadło do lochów przez zapadnię w łóżku, by nie wydać niewiernych dżentelmenów. Tajemnicze kobiece zjawy w komnatach nie powinny więc nikogo dziwić. A to wciąż nie wszystko – gdy w 1719 r. przez most nad fosą przechodził kondukt żałobny, drewniana konstrukcja załamała się, zabijając kilkadziesiąt osób. Ich ubrane na czarno duchy to zwykle ostatnia rzecz, jaką widzą przerażeni śmiałkowie, opuszczając w pośpiechu upiorną twierdzę.

 

 

 

Las w Witkowicach

 

 

Pamiętacie głośny film „Blair Witch Project”, opowiadający o grupie młodych ludzi, którzy przepadli bez śladu w lesie, zostawiając po sobie tylko zagadkową taśmę wideo? W Polsce również mamy podobną historię – i podobne miejsce. To niewielki, ale wyjątkowo ponury las w podkrakowskich Witkowicach. Mieszkający w pobliżu ludzie opowiadają, że od wieków przyciągał samobójców, a liczba wisielców na kilometr kwadratowy zdecydowanie przewyższała średnią krajową. Prawdziwy horror wydarzył się tam jednak całkiem niedawno, bo w październiku 2001 r. Grupa 9 studentów wybrała się wówczas do lasu na ognisko z okazji rozpoczęcia roku akademickiego. Gdy następnego dnia żaden z nich nie wrócił do domu, rozpoczęto poszukiwania, które jednak nie przyniosły jakichkolwiek rezultatów. Po imprezowiczach słuch zaginął i po dziś dzień nie wiadomo, co ich spotkało.

 

 

Co więcej, miejscowa policja usiłowała zamieść sprawę pod dywan, bagatelizując całą sytuację. Mówi się, że znaleziono aparat fotograficzny jednej z ofiar, ale do końca nie wiadomo, co zawierał. Wiadomo zaś, że witkowicki las stał się miejscem prawdziwych pielgrzymek tropicieli tajemnic i badaczy zjawisk paranormalnych. Zdaniem tych ostatnich, przed wiekami mieściło się tu pogańskie miejsce kultu, w którym czczono jakieś nieznane, okrutne bóstwo. Komu nie brak odwagi, może poszukać prawdy na własną rękę…

 

 

 

Szpital psychiatryczny w Owińskach

 

Fani horrorów zgodnie przyznają, że zarówno szpitale psychiatryczne, jak i klasztory to prawdziwe wylęgarnie nieczystych sił. Opuszczony kompleks w Owińskach 15 km od Poznania w przeszłości był jednym i drugim. Najpierw rezydowali tu cystersi, zaś w 1838 r. otwarto pierwszą w Wielkopolsce klinikę dla osób cierpiących na choroby psychiczne. I pewnie nie byłoby w tym nic szczególnie wartego uwagi, gdyby nie tragiczne wydarzenia z czasów II wojny światowej, gdy hitlerowcy zajęli placówkę i wymordowali wszystkich znajdujących się tu pacjentów, łącznie z dziećmi – w sumie ponad 1100 osób.

 

Źródło: www.tenpoznan.pl, fot.: Sławomir Wąchała

 

Od tamtego czasu miejsce uznawane jest za przeklęte, a od 1993 r., gdy ostatecznie zamknięto urządzony tu po wojnie młodzieżowy zakład wychowawczy, stoi puste, budząc grozę wśród okolicznych mieszkańców. Skarżą się oni na dobiegający z wnętrza płacz dzieci, błyskające w oknach dziwne światła oraz… nieustannie przepalające się żarówki w pobliskich domach. Podobno wszystkie te zjawiska nasilają się w listopadzie, w rocznicę makabrycznej egzekucji. Jednak nawet bez udziału gości z zaświatów budynek szpitala idealnie nadaje się na scenografię do filmu grozy, a opuszczone wnętrza potrafią napędzić stracha nawet prawdziwym twardzielom.

 

 

 

Babia Góra

 

 

Podobno powstała z kupy kamieni, którą pewna olbrzymka wysypała ongiś przed chałupą. Dlatego do dziś nazywa się Babią Górą. Ale są też tacy, co mówią na nią Diablak albo Kapryśnica. Bo nigdzie indziej w Polsce pogoda nie zmienia się równie szybko. A i diabelskich pułapek na nieostrożnych wędrowców nie brakuje. Na przestrzeni lat zanotowano tu wyjątkowo dużo nieszczęśliwych wypadków, a zdaniem co bardziej zabobonnych okolicznych mieszkańców w babiogórskich lasach mieszka „coś”, co wodzi na manowce nawet doświadczonych piechurów. Jedni mówią o skrzatach, inni o czarnym koniu rozpływającym się w powietrzu, ale może to po prostu mgła, która spowija ten najwyższy szczyt polskich Beskidów wyjątkowo często. Prasłowianie wierzyli, że to siedziba boga zła i wojny, znanego jako Czarnobóg.

 

 

W późniejszych czasach pojawiły się natomiast legendy o sabatach czarownic i czarodziejskich orgiach na wierzchołku. To oczywiście tylko legendy. Jak jednak wyjaśnić, że w 1963 r. przy pięknej pogodzie i idealnej widoczności rozbił się tu helikopter? A 6 lat później w oddaloną o zaledwie parę kilometrów Policę uderzył samolot pasażerski lecący z Warszawy do Krakowa, który nie wiedzieć czemu zboczył z kursu? Pogoda znów była dobra, zaś technicznych usterek nie stwierdzono. Być może to tylko niefortunne zbiegi okoliczności, a Diablak tak naprawdę niczym nie różni się od okolicznych szczytów. Ale kto wie…

 

 

 

Sanatorium w Gdyni Orłowie

 

 

Miejsce, które dwie dekady temu sprzyjało wypoczynkowi i poprawie zdrowia, obecnie może z powodzeniem posłużyć za tło dla horroru. Położone na wzgórzu, opuszczone sanatorium grozy w Gdyni Orłowie było dawniej jednym z najsłynniejszych wakacyjnych miejsc na Wybrzeżu. Dom Profilaktyczno-Wypoczynkowy „Zdrowie” (bo taką sanatorium nosiło nazwę) na ul. Zacisznej oferował 160 miejsc noclegowych, bogatą bazę zabiegową oraz zachwycające widoki na Zatokę Gdańską. W 2004 r. obiekt zamknięto z powodu osuwającej się w pobliżu skarpy.

 

 

Przestali przyjeżdżać kuracjusze, w ekspresowym tempie zaczęły znikać meble, elementy wyposażenia, budynek był kilkukrotnie podpalany i upatrzyli go sobie narkomani oraz bezdomni. Dawna chluba Gdyni zaczęła straszyć wyglądem. Aktualnie można tu „podziwiać” zdemolowane pokoje i łazienki, zbite tynki, wyrwane podłogi, porozbijane szyby, pokrywające każdą ścianę marnej jakości (w znakomitej większości) graffiti i zalegające wszędzie kupki śmieci. Lepiej się nie zapuszczać tu nocną porą… Plątanina ciemnych, długich korytarzy w stanie rozkładu może przyprawić o dreszcze. Tak samo jak kontrast pomiędzy zrujnowanym, opuszczonym budynkiem a nadzwyczaj malowniczą okolicą, która go otacza – bo co jak co, ale widok na Orłowo niezmiennie zachwyca.

 

 

 

Kamienica w Warszawie przy ul. Wilczej 2/4

 

 

Przeklęte miejsca znajdują się nie tylko tam, gdzie rośnie pieprz i gdzie diabeł mówi dobranoc. Nawiedzone bywają także lokalizacje w często uczęszczanych miejscach. Jedną z nich jest narożne mieszkanie na pierwszym piętrze w kamienicy przy ul. Wilczej 2/4, w samym sercu tętniącej życiem Warszawy. Ponoć jeszcze nikt kto się wprowadził, długo nie zagrzał tu miejsca. Wszystko przez tajemnicze odgłosy, plamy krwi i postacie znikające równie szybko, jak się pojawiły.

 

 

Legendy miejskie głoszą, że w mieszkaniu popełnił samobójstwo student, którego duch nadal przechadza się po pokojach. To jednak nie pierwszy taki przypadek pod tym adresem. Pierwszą ofiarą była właścicielka kamienicy, której służący wbił nóż prosto w serce. Po tym incydencie rzekomo wydarzyło się jeszcze wiele osnutych tajemnicą tragedii. Jeśli więc zamierzacie szukać mieszkania w stolicy, zapamiętajcie ten adres.

 

 

 

Komisariat w Konstancinie-Jeziornie

 

Przenieśmy się teraz nieco dalej, do podwarszawskiej miejscowości Konstancin-Jeziorna. To miłe dla oka, zielone uzdrowisko, także skrywa mroczne sekrety. Największym z nich jest budynek przy ul. Niecałej, gdzie mieści się były komisariat policji. Funkcjonariusze, którzy tu pracowali, niezbyt dobrze wspominają lata służby w tym przybytku. Wszystko przez ducha byłego oficera, zwanego też Niebieskim Upiorem, który po nocach krąży po opustoszałych korytarzach komisariatu.

 

Źródło: thefallenangel2016.blogspot.com

 

Budynek, zanim stał się siedzibą policji, w latach 50. należał do agentów stalinowskiego Urzędu Bezpieczeństwa. Na piętrze mieściło się biuro przesłuchań więźniów politycznych. Jak można się domyślać, było to, krótko mówiąc, miejsce tortur i tragicznych zgonów niejednego podejrzanego. Za zbrodnie miał odpowiadać głównie jeden oficer, który wyjątkowo zaciekle „przesłuchiwał” swoje ofiary. I to właśnie jego ducha można tu spotkać. Policjanci wielokrotnie skarżyli się na tajemnicze odgłosy dochodzące z góry i słyszalne kroki mimo, że nikogo tam nie było. Doszło do sytuacji, w której żaden z policjantów nie chciał brać nocnych dyżurów. Dzisiaj to miejsce jest mekką amatorów strasznych miejsc i fotografów, polujących na opuszczone miejsca

 

 

 

Stara Cerkiew w Chróścinie

 

 

To zgoła niepozorne miejsce kryje prawdziwie przerażającą historię. Niewielka cerkiew, która często bywała celem miejscowych wandali, kryła pod posadzką zwłoki małżeństwa. Jak się okazało, byli to właściciele leżącego nieopodal pałacu.

 

 

Ciała w latach 90. ekshumowano, ale wokół tego incydentu narosło wiele opowieści. Jedna z nich dotyczy syna odnalezionych właścicieli, który pochowany został na pobliskim cmentarzu. Ponoć już nie raz spacerowicze spotkali tu małego chłopca, pytającego o swoich rodziców, który po chwili znikał bez śladu.

 

 

 

Las Rudzki w Łodzi

 

 

Na pierwszy rzut oka to las jak każdy inny. Jednak nie chcielibyście znaleźć się tu po zmroku. Według okolicznych mieszkańców to miejsce jest… przeklęte. Przerażające historie o lesie zna prawie każdy mieszkaniec Łodzi. Jedna z nich mówi o wycieczce szkolnej, która wybrała się tu któregoś dnia w poszukiwaniu uroków natury. Uczniowie ponoć do dnia dzisiejszego nie wrócili do domów, a ich zagubione dusze błąkają się po zmroku między drzewami. Inna legenda, z czasów drugiej wojny światowej, mówi o grupie zabitych robotników, którzy mieszkali w jednej z okolicznych willi. Amatorzy horrorów twierdzą, że w przybytek nadal jest zamieszkany przez duchy robotników. Na wszelki wypadek lepiej omijać to miejsce szerokim łukiem!

 

 

 

 

Zamek Ogrodzieniec

 

 

Spektakularne położenie na szczycie najwyższego wzniesienia Jury-Krakowsko Częstochowskiej, potężne mury o łącznej długości ponad 400 m, strzeliste baszty wznoszące się wysoko nad zieloną okolicę, wapienne skały o fantazyjnych kształtach wkomponowane w zamkowy system obronny, a do tego ponura legenda o krwawym kasztelanie Warszyckim, który ponoć po dziś dzień strzeże swych włości (i ukrytych tam skarbów) pod postacią piekielnego czarnego psa – oto najsłynniejsze nawiedzone ruiny w naszym kraju w całej okazałości. Okoliczni mieszkańcy zdecydowanie odradzają wizyty w pobliżu zamku w księżycowe noce. Utrzymują też, że nawet największe psy uciekają stamtąd z podwiniętymi ogonami, a konie za nic w świecie nie chcą przekroczyć zamkowej bramy, mimo iż trawa na dziedzińcu potrafi być naprawdę soczysta. Ale trudno się dziwić, skoro spotkanie ze Stanisławem Warszyckim, który władał Ogrodzieńcem w XVII wieku, już za jego życia nie należało do przyjemności.

 

 

Według historycznych przekazów kasztelan uwielbiał torturować swoich poddanych i zawsze sam osobiście stawiał się na miejscu kaźni, czerpiąc ogromną przyjemność z napawania się ludzkim cierpieniem. Nie oszczędzał nawet najbliższych. Jedną za swych żon kazał wychłostać na oczach tłumu, a drugą zamurował żywcem w wieży, po czym całość wysadził w powietrze. Nie dał też córce ani grosza na posag, preferując ukrycie kosztowności gdzieś na terenie zamku. Wszystkie te zbrodnie i bezeceństwa doprowadziły w końcu do tego, że jeszcze za życia został porwany do piekła – a teraz nocami powraca jako wielki czarny pies z płonącymi oczami, który ciągnie za sobą stalowy łańcuch. Jeśli więc usłyszycie nocą jakieś dziwne pobrzękiwanie, lepiej od razu brać nogi za pas.

 

 

 

Zamek Ryn

 

 

Duchy wcale nie muszą być wredne, podstępne i złośliwe. Biała Dama nawiedzająca XIV-wieczny mazurski zamek, w którym dziś mieści się luksusowy hotel, jest zjawą ze wszech miar przyjazną. Ponoć ukazuje się tylko mężczyznom, i to takim, którzy zagubili się gdzieś w zamkowych korytarzach. Uprzejmie wskazuje im drogę do wyjścia, prosząc przy okazji o odnalezienie jej dzieci, które też gdzieś się tu błąkają… Ryński duch to nikt inny jak księżna Anna, żona księcia litewskiego Witolda, który walczył pod Grunwaldem u boku Władysława Jagiełły – i zajmuje centralne miejsce na słynnym obrazie Jana Matejki.

 

Źródło: www.zamekryn.pl/galeria?galleryid=150121

 

Otóż mało kto wspomina, że jeszcze tuż przed bitwą Witold planował zdradzić polskiego króla i przejść na stronę Krzyżaków. Przybył do Rynu właśnie po to, by dobić targu z zakonem. A na potwierdzenie swych intencji zostawił tu żonę i dzieci. Gdy w trakcie walk okazało się, że litewski władca pozostał jednak do końca wierny Jagielle, rozwścieczeni Krzyżacy w ramach odwetu nakazali Annę i dzieci zamurować żywcem w lochach. Podobno gdy archeolodzy prowadzili badania w najstarszej części zamku, natrafili na 3 tajemnicze wnęki. Czy poprowadziła ich tam ryńska Biała Dama we własnej osobie – nie wiadomo.

 

 

 

Willa w Gdańsku

 

 

Niszczejąca perła gdańskiego neorenesansu, spektakularna, tajemnicza i nawiedzona – tak w kilku słowach określić można zrujnowaną willę przy ulicy Sobótki. Ponoć wzgórze, na którym stoi – w przeszłości osłonięte od świata i światła gąszczem tajemniczej fauny – szczególnie upodobały sobie czarownice. To tu, w scenerii grzęzawisk i labiryntu leśnych ścieżek, miały rzekomo odprawiać tajemne rytuały, a na jednym z kamieni górujących na szczycie wzgórza oddawać się demonom.

 

 

Nie wiadomo na pewno, czym był kamień węgielny pod budowę budynku, jednak wiadomo, że żaden z jego właścicieli na dłużej nie zagrzał tu miejsca. Na początku ubiegłego stulecia (ok. 1925 roku) posiadłość nabył zarząd wolnomularzy Gdańska i Sopotu, by pod stylowymi kasetonami zdobionymi intarsją organizować regularne spotkania Loży Trzech Sal. Willę loży masońskiej przejął następnie gdański odział TVP, by opuścić ją na początku XXI wieku. Choć za dnia wnętrza zrujnowanego obiektu świecą pustkami, ponoć nocą rozbłyskują feerią demonicznych barw i świateł.

 

 

 

Zamek w Niedzicy

 

 

Co może być bardziej przerażającego od starego zamczyska, które owiane jest mroczną historią? Zamczysko w którym straszy! Nie raz zwiedzający słynny Zamek w Niedzicy widzieli na dziedzińcu tajemniczą Białą Damę. Postać ta pojawia się ponoć zawsze po zmroku w szumie wichru i biada temu, kto ją ujrzy. Według miejscowych legend, to duch pół-Indianki Uminy, zamordowanej razem z mężem przy wejściu do kaplicy w Niedzicy. Po dziś dzień jej duch ubrany w białe szaty, błąka się nocami po zamkowym dziedzińcu.

 

 

A skąd się właściwie wzięła pół-Indianka w średniowiecznej warowni w Pieninach? Jak się okazuje, bratanek inkaskiego władcy, Tupaca Amaru II, i jedyny prawowity dziedzic andyjskiego imperium, ożenił się z córką węgierskiego arystokraty, którego rodzina była podówczas w posiadaniu niedzickiej twierdzy. Pod koniec XVIII w., potomkowie Tupaca, w tym właśnie Umina, postanowili przewieźć tu skarby peruwiańskich Inków – twierdza wyglądała bowiem na świetną kryjówkę przed hiszpańskimi prześladowcami. O skarbach słuch zaginął na długie lata – dopiero po drugiej wojnie światowej odnaleziono w zamku tajemniczy dokument zapisany starożytnym pismem węzełkowym ”kipu”, który miał wskazywać miejsce ukrycia kosztowności.

 

 

 

Zamek w Łańcucie

 

 

Białą Damę można też spotkać w łańcuckim zamku. Był on oczkiem w głowie Izabelli z Czartoryskich Lubomirskiej, żony wielkiego koronnego księcia Stanisława Lubomirskiego, która przekształciła zamek zbudowany 100 lat wcześniej, w 1642 roku, w zespół pałacowo-parkowy. Przez lata pałac świetnie prosperował, a księżna dokładała starań, aby jego wnętrza i cenne kolekcje olśniewały przybyłych doń gości. Izabella szczególnie upodobała sobie błękit, i dlatego już za życia nazywano ją Błękitną Markizą. Do dziś można ją spotkać, przechadzającą się w błękitnych sukniach po korytarzach lub odpoczywającą w apartamentach.

 

 

Oprócz Błękitnej Markizy zwiedzający mogą się też natknąć na ducha jej córki – Białej Damy. Julia, mając 18 lat poślubiła Jana Potockiego. Jednak podczas częstych podróży męża, zakochała się bez pamięci w oficerze wojsk rosyjskich – Eustachym Sanguszce. Swemu ukochanemu potajemnie wysyłała miłosne listy. Legenda głosi, że po dziś dzień można ją spotkać na pierwszym piętrze, siedzącą przy zabytkowym biureczku i piszącą list do oficera.

 

 

 

Kościół w Tumie koło Łęczycy

 

 

Zabytkowa Archikolegiata Najświętszej Marii Panny i Św. Aleksego w Tumie – niewielkiej wsi koło Łęczycy – to z pewnością jeden z najlepiej zachowanych oraz najstarszych przykładów architektury romańskiej w całym kraju. Budowla wzniesiona w XII w. do dnia dzisiejszego zachwyca swoim monumentalnym widokiem, zaś masywna konstrukcja oraz strzeliste, narożne wieże dopełniają jej obronny charakter. Co istotne, pomimo burzliwej historii oraz bombardowań w okresie II Wojny Światowej zachowała swoje unikalne wnętrza w bardzo dobrym stanie, m.in. wynikające z przebudowy renesansowe freski oraz gotyckie elementy, jak ostrołukowe arkady. Kolegiata została udostępniona do zwiedzania dla wszystkich chętnych.

 

 

Ale nie tylko oczywiste walory architektoniczne tego miejsca przyciągają tu mnóstwo turystów. Największą atrakcją są tajemnicze wgłębienia w ścianie wieży, których miał rzekomo dokonać diabeł, przeciwny budowie kościoła na swoim terenie. Legenda głosi, że niegdyś na terenie Łęczycy mieszkał diabeł Boruta, który cieszył się w okolicy złą sławą. Jednak i on uległ – poznał pewną pannę, w której zakochał się po uszy. Pewnego razu ukochana poprosiła go, aby naznosił kamieni pod budowę karczmy. Boruta trudził się i stękał, ale kamienie przywlókł na miejsce. Wbrew pierwotnym planom, zamiast karczmy postawiono kościół. Rozwścieczony diabeł próbował przewrócić budowlę – stąd też wgłębienia. Zdaniem mieszkańców do dziś w okolicach świątyni słychać tętent diabelskich kopyt.