Niektórzy z nas nie potrafią żyć bez podróżowania. I nauka przyznaje im rację. Okazuje się, że podróże mają na nas dużo większy wpływ, niż mogłoby się wydawać. Dlaczego są dla nas takie ważne? Za czym najbardziej tęskniliśmy, gdy hotele były zamknięte? Czym są hotelowe pokusy i „guilty pleasures”? O emocjach, tęsknotach i pragnieniach związanych z podróżowaniem rozmawiamy z dr Ewą Jarczewską-Gerc z Uniwersytetu SWPS – psycholożką społeczną, trenerką biznesu, specjalistką od psychologii emocji i motywacji, a prywatnie wielką miłośniczką podróży

Czy brakowało pani podróży w czasie lockdownu?

Bardzo mi brakowało. Uwielbiam podróżować i staram się to robić, kiedy tylko mam okazję. Oczywiście były momenty lekkiego poluzowania restrykcji i wtedy można było trochę te wyjazdy nadrobić, natomiast do dzisiaj brakuje mi pełnej swobody poruszania się. Obecnie teoretycznie można się dokądś wybrać, jest to jednak skomplikowane, złożone i wiąże się z różnymi znakami zapytania. Chciałabym znów móc wyjeżdżać bez tego wszystkiego.

Tłumy na Krupówkach już w pierwszy weekend po otwarciu hoteli mogą świadczyć o tym, że potrzeba wyjazdu była dla wielu osób silniejsza niż lęk przed zarażeniem. Dlaczego tak bardzo potrzebujemy podróżowania – szczególnie w sytuacji ograniczeń i restrykcji?

Podróżowanie spełnia wiele funkcji. Oczywiście jest źródłem przyjemności, ale to tak naprawdę tylko wisienka na torcie. Potrzeb, które możemy zaspokoić dzięki podróżom, jest zdecydowanie więcej. Moim zdaniem najistotniejszy jest rozwój i zmiana – klimatu, ale też widoków, kultury czy języka. To są sytuacje, w których nasz mózg staje przed wyzwaniami. Pewnie ktoś mógłby tutaj powiedzieć, że człowiek jest przecież leniem poznawczym – ale to nieprawda. Bo mózg wtedy jest najszczęśliwszy, kiedy staje przed problemem, który musi rozwiązać. Dlatego tak bardzo brakuje nam tych sytuacji, tych wyzwań, które wiążą się z podróżowaniem. Tej odrobiny niepewności, co się wydarzy. Jak będzie tam na miejscu, jakich ludzi spotkamy czy nawet jakich potraw spróbujemy. Bardzo potrzebujemy tej różnorodności – dlatego jesteśmy w stanie nawet pokonać lęk przed ewentualnym zagrożeniem, aby nade wszystko móc wyjechać.

Oczywiście nie u wszystkich ta tendencja występuje w jednakowym stopniu i różnimy się między sobą co do tego, jak bardzo jesteśmy w stanie poświęcić nasze lęki na rzecz zmiany otoczenia. Są osoby, którym przychodzi to zdecydowanie trudniej i one na pewno będą mniej otwarte, by podróżować – nawet po zluzowaniu obostrzeń. Z kolei dla innych ten wyjazd to jest być albo nie być. Życie, które sprowadza się do bezpiecznego siedzenia w domu, nie spełnia dla nich podstawowych norm jakościowych. I będą szukać najróżniejszych rozwiązań, żeby i tak wyjechać.

Bardzo potrzebujemy różnorodności, która zawsze wiąże się z podróżowaniem – dlatego jesteśmy w stanie nawet pokonać lęk przed ewentualnym zagrożeniem, aby nade wszystko móc wyjechać.

Przez ostatni rok wielu z nas pracowało z domu, co dodatkowo ograniczało przestrzeń, w jakiej na co dzień się poruszamy. Czy to również może mieć wpływ na wzrost naszej tęsknoty za podróżowaniem?

Absolutnie tak. Nasze życie zostało całkowicie zrutynizowane i każdy dzień przypominał – a u wielu pewnie nadal przypomina – dzień poprzedni. W niektórych sytuacjach taka rutyna jest wygodna, jednak nie da się ukryć, że wnosi również poczucie nudy, monotonii czy wręcz beznadziei. Myślę, że wiele osób mówi sobie wprost, że wszystko jest bez sensu, bo każdy dzień jest taki sam. Nic się nie dzieje poza wykonywaniem tych samych, powtarzalnych czynności. Nie każdy z nas ma wielki dom z ogrodem i w każdej chwili może sobie wyjść i choć trochę zmienić przestrzeń. Konieczność siedzenia w czterech ścianach będzie powodowała potrzebę wyjścia na zewnątrz i ta potrzeba z każdym dniem czy tygodniem będzie rosnąć.

Z drugiej strony u osób, które już wcześniej były wyjściowo lękowe, może wystąpić efekt całkowicie odwrotny. Długotrwałe przebywanie w jednej przestrzeni może sprawić, że poczują się bezpiecznie w tym swoim grajdołku i każda perspektywa wyjścia na zewnątrz – nie mówiąc już o jakimś dalszym wyjeździe – będzie dla nich zagrożeniem i może wzbudzać bardzo negatywne emocje. Osobiście rekomenduję, żeby w takiej sytuacji starać się mimo wszystko przełamywać ten lęk, ponieważ może on prowadzić w kierunku bardzo poważnych zaburzeń nastroju, a nawet depresji.

Czy można wobec tego zaryzykować twierdzenie, że podróże nie tylko kształcą, ale również leczą?

Zdecydowanie. Pokazują to choćby wyniki badań w Japonii, które dowodzą, że przebywanie nad morzem czy w ogóle nad wodą ma na nas szczególnie dobroczynny wpływ. Morze ma w sobie energię, której nie do końca jesteśmy świadomi – ale jedziemy tam i czujemy się doładowani, jakbyśmy uzupełnili swoje wewnętrzne paliwo. Również słońce ma działanie terapeutyczne. W naszym ciele znajdują się tzw. heat shock proteins, czyli białka szoku termicznego, które uaktywniają się pod wpływem słońca i powodują, że jesteśmy radośniejsi i mamy lepszy humor. Można powiedzieć, że to taki naturalny czynnik przeciwdepresyjny.

Morze ma w sobie energię, której nie do końca jesteśmy świadomi – ale jedziemy tam i czujemy się doładowani, jakbyśmy uzupełnili swoje wewnętrzne paliwo.

Czyli krótko mówiąc – powinniśmy jak najczęściej wyjeżdżać nad morze?

Oczywiście, zachęcam do tego. Ale nie tylko. Góry również mają wyjątkową energię. Tutaj akurat nie znam konkretnych wyników badań, ale wiem z relacji ludzi, którzy dużo czasu spędzają w górach, że zawsze wracają naładowani energetycznie.

Praca i nauka zdalna oraz inne ograniczenia związane z pandemią sprawiły, że siłą rzeczy dużo więcej czasu spędzaliśmy w towarzystwie tych samych osób – głównie najbliższej rodziny. To również rodzi napięcia. Czy wspólna podróż może nam pomóc w takiej sytuacji?

Jak najbardziej. To jest zupełnie inny kontekst tej sytuacji. Kiedy wspólnie siedzimy w czterech ścianach i oglądamy się nawzajem codziennie w tej samej piżamie czy dresie, wyjazd jest jak nowe otwarcie. Pozwala pobyć ze sobą w zupełnie inny sposób. Zrobić razem coś fajnego, poszukać nowych wrażeń czy aktywności. Oczywiście może być tak, że wyjedziemy i każdy będzie robił to, co lubi najbardziej. Ale to też wbrew pozorom jest korzystne. Bo tak jak różnimy się między sobą pod względem temperamentu, tak samo w różny sposób lubimy spędzać wolny czas. Osoby o dużej wrażliwości wolą wykorzystywać urlop bardziej biernie, dla nich idealnym rozwiązaniem będzie leżak na plaży, książka i to, że mogą po prostu nic nie robić. Z kolei ludzie o niższym poziomie wrażliwości, za to z większą potrzebą doznań, pobudzenia, zwyczajnie nie dadzą rady wysiedzieć na tym leżaku. To będzie dla nich męczarnia. Jak pojadą do głuszy poleżeć w hamaku, to wrócą zmęczeni. Oni muszą mieć stały dopływ adrenaliny, potrzebują czegoś, co wybije ich z codziennej rutyny.

Dlatego nawet jeśli jedziemy razem, pozwólmy sobie spędzać ten czas w taki sposób, w jaki sami lubimy najbardziej. Oczywiście w granicach rozsądku. Jeśli dzieci chcą przez cały czas tylko siedzieć w hotelowym basenie, spróbujmy jednak zachęcić je, żeby przynajmniej na chwilę wybrały się poza ten hotel i zobaczyły coś innego. Natomiast nie możemy całkowicie tłumić naszych wewnętrznych potrzeb. Nie po to jedziemy na urlop.

Gdy jestem w hotelu i przychodzi moment, że nie muszę dbać ani o partnera, ani o siebie, ani o swoje dzieci – to jest coś wspaniałego. Bo mogę swoją energię, swoje siły życiowe poświęcić na regenerację mojego ciała, psychiki i emocji, a nie na krojenie marchewki.

Jadąc do hotelu, zwykle liczymy na to, że zostaniemy tam otoczeni opieką i nie będziemy musieli o nic się martwić. Czy to nie jest tak, że tęskniliśmy nie tylko za podróżowaniem rozumianym jako zmiana przestrzeni, ale też za tym hotelowym rozpieszczaniem? Za sytuacją, kiedy dbają o nas inni?

I to jest właśnie cudowne! Mówi się, że nawet herbata lepiej smakuje, kiedy poda ją nam ktoś inny. Jest ogromna różnica między ciągłym przygotowywaniem posiłków własnymi rękami a tym, że ktoś ten posiłek nie tylko przyrządzi, ale też przyniesie i poda nam pod nos. Nawet teraz, gdy restauracje są zamknięte z powodu pandemii, to i tak posiłki są dostarczane bezpośrednio do pokoju hotelowego. Zatem nic dziwnego, że tak za tym tęsknimy. Gdy przychodzi moment, w którym nie muszę dbać ani o partnera, ani o siebie, ani o swoje dzieci – to jest coś wspaniałego. Bo mogę swoją energię, swoje siły życiowe poświęcić na regenerację mojego ciała, psychiki i emocji, a nie na krojenie marchewki.

Podczas pobytu w hotelu często robimy rzeczy, na które w innych okolicznościach byśmy się nie zdobyli. Zdarza się, że lekko przesuwamy granicę tego, co uznajemy za dozwolone – chyba każdy z nas kiedyś skakał po łóżku, walczył na poduszki albo wziął sobie hotelowe mydełko na pamiątkę. Co sprawia, że w hotelu pozwalamy sobie na więcej?

Przyjechaliśmy na wakacje, jesteśmy w zupełnie innej przestrzeni i czasie, więc w naturalny sposób wyzwalamy w sobie pewną spontaniczność. Zaczynamy w dużo większym stopniu myśleć o swoich potrzebach i pragnieniach, działamy dużo bardziej impulsywnie. Moje dzieciaki uwielbiają brać na pamiątkę hotelowe mydełka, choć oczywiście stać nas na mydło (śmiech). Ale to właśnie taki drobiazg jak mydełko czy czepek kąpielowy z hotelu sprawia dużo więcej radości niż podobny przedmiot, którego używamy na co dzień. I to jest fantastyczne.

W hotelu jesteśmy w zupełnie innej przestrzeni i czasie, więc w naturalny sposób wyzwalamy w sobie pewną spontaniczność. Zaczynamy w dużo większym stopniu myśleć o swoich potrzebach i pragnieniach, działamy dużo bardziej impulsywnie.

Wszystkie te drobne hotelowe pokusy i grzeszki możemy określić angielskim terminem „guilty pleasures”. Na czym dokładnie polega ten mechanizm?

Mówiąc najprościej są to przyjemności, których byśmy się trochę wstydzili, gdyby wyszły na jaw. Tutaj jednak mamy do czynienia z cienką granicą pomiędzy tym, co może wzbudzić delikatny wstyd, malutki wstydek, a działaniami mającymi jak najbardziej poważne konsekwencje. Warto w tym miejscu przypomnieć serial „Westworld”, który mówi o tym, co się dzieje, gdy ludzie pojadą na wakacje i mogą robić wszystko, bo ich czyny nie mają żadnych konsekwencji. To wyzwala bardzo złe impulsy. Oczywiście ta spontaniczność, frywolność i poczucie przyjemności są bardzo ważne. Ale pamiętajmy, by jednocześnie nie odciąć się całkowicie od naszych norm społecznych, przekonań czy postaw, które zakładają szacunek dla drugiego człowieka.

Gdy jesteśmy w hotelu, nie wiemy, kto mieszka za ścianą. Czy nie ma tam np. małego dziecka, które gdy się obudzi, nie da rodzicom usnąć przez kolejnych kilka godzin. Pewna doza empatii jest konieczna. Tak samo jak przestrzeganie obowiązujących reguł. Możemy być zmęczeni choćby noszeniem maseczek, ale to nie znaczy, że możemy z tego zrezygnować tylko dlatego, że jesteśmy w hotelu. Wypoczynek powinien być przyjemnością dla wszystkich – nie tylko dla nas. Pamiętajmy, że serenady pod hotelowym oknem o trzeciej nad ranem dla niektórych mogą być jednak mało komfortowe.

Czyli drobne hotelowe przyjemności tak – ale bez przesady?

Często używam metafory soli w zupie. Jeśli w ogóle nie posolimy zupy, będzie zwyczajnie niesmaczna. Musimy dodać trochę tej soli, by zaczęła być – jak mawiają moje dzieci – wysmaczona. Ale jak wrzucimy do niej trzy łyżki, to będzie nie do zjedzenia. Nie zapominajmy o tym. Odrobina frywolności i spontaniczności z pewnością dodaje smaku naszym podróżom, ale nie możemy przesadzić. Musimy uważać, by w tej sytuacji nie dostać przysłowiowego małpiego rozumu, bo zbyt silne działanie pod wpływem impulsów może się dla nas źle skończyć. Weźmy choćby dzieci, które pierwszy raz jadą same na wakacje nad morze. Wszystko wokół nich jest nowe, kuszące, czują ogromny przypływ pozytywnych emocji – ale pod ich wpływem może się zdarzyć, że skoczą do wody, której nie znają. Dlatego przy całej tej spontaniczności i radości, która towarzyszy nam podczas wyjazdu, musimy również włączyć te „chłodne” struktury naszego mózgu. Żeby nie pójść o krok za daleko.

W domu bardzo trudno o pełen relaks. Bo ciągle musimy działać. Tymczasem przestrzeń hotelowa umożliwia, ale też w pewien sposób usprawiedliwia naszą bierność. Pozwala na regenerację naszych życiowych zasobów w sposób, który nie wymaga wysiłku. Dlatego tak za tym tęsknimy.

Czy w obecnej sytuacji nasze hotelowe „guilty pleasures” – jak choćby spanie do południa, jedzenie śniadania w łóżku czy chodzenie cały dzień w szlafroku – mogą być odskocznią, sposobem radzenia sobie ze stresem?

Ależ oczywiście – i to jest wspaniałe! W domu zawsze jakiś element naszej przestrzeni będzie wołał do nas „zajmij się mną”. To może być niepowieszone pranie, nieumyty garnek, nieprzygotowany deser dla dzieci – na pewno coś się znajdzie. Dlatego w domu bardzo trudno o pełen relaks. Bo ciągle musimy działać. Tymczasem przestrzeń hotelowa umożliwia, ale też w pewien sposób usprawiedliwia naszą bierność. Pozwala na regenerację naszych życiowych zasobów w sposób, który nie wymaga wysiłku. Dlatego tak za tym tęsknimy i tak tego potrzebujemy. Poza tym wydaje mi się, że pospanie w hotelu do południa nie jest aż takie „guilty” (śmiech). Nie wstydźmy się tego, nie czujmy się winni, że sobie na to pozwalamy. To jest właśnie ten moment, kiedy nam się to należy.

Czy jest coś, za czym pani szczególnie tęskniła, gdy nie można było swobodnie podróżować?

Uwielbiam nowe rzeczy, nowe sytuacje, nowe krajobrazy. Ale też kocham polskie morze. W grudniu, tuż przed całkowitym zamknięciem hoteli, uciekłam sama na weekend do Sopotu. Po przyjeździe zrozumiałam, że to właśnie za tym najbardziej tęskniłam – za widokiem naszego morza, szumem fal i plażą, która nawet w grudniu miała w sobie coś magnetycznego. Czułam, że mogę tam naprawdę odetchnąć i czerpać energię z tego, czego na co dzień nie mam.

Jak pani zdaniem pandemia zmieni nasze podejście do podróżowania? Jak będziemy podróżować w nowym sezonie?

Idziemy w kierunku czegoś, co niektórzy nazywają „nową normalnością”, która będzie nieco inna niż to, do czego byliśmy wcześniej przyzwyczajeni. Myślę, że główne zmiany będą odnosiły się przede wszystkim do środków bezpieczeństwa. Maseczki raczej szybko nie znikną – to znaczy może nie będzie ich na ulicy czy na plaży, ale w samolotach czy na lotniskach będą obecne jeszcze długo. Poza tym będzie trzeba dużo bardziej dbać o bezpieczeństwo i czystość w hotelach. Nie wiem, czy kiedykolwiek wrócimy do całkowitej wolności i pewnego braku higieny, z którymi mieliśmy do czynienia przed pandemią. Wreszcie część osób będzie z pewnością miała więcej zahamowań w kwestii podróżowania. Jednostki bardziej neurotyczne będą świadomie wybierać takie miejsca i formy podróżowania, które zapewnią im jak największe poczucie bezpieczeństwa. Być może w tym roku skorzysta na tym nasza polska turystyka – i strach pomyśleć, co się będzie działo na Krupówkach w lipcu czy sierpniu (śmiech).