Krajobraz niczym z Malediwów w sercu europejskiego kontynentu, kilometrowa kładka nad bagnami i rozlewiskami, jedna z najkrótszych podziemnych tras turystycznych na świecie, podziemne miasto nazistów i wrzosowe miasto-widmo na pół wieku wymazane z map – wszystko ukryte…. w granicach naszego kraju. Dziś odkrywamy przed Wami miejsca,  których prawdopodobnie nie znaliście. A warto, bo to prawdziwe perełki i niezwykłe skarby, dostępne niemal na wyciągnięcie ręki. 

Skałki Piekło pod Niekłaniem – „diabelska” atrakcja w Świętokrzyskiem

Choć „raj” w Świętokrzyskiem jest tylko jeden (mowa oczywiście o jaskini Raj), „piekieł” i „piekiełek” znajdziemy tu co najmniej kilka. A wśród nich wyjątkowa, choć mało znana „czarcia” atrakcja – rezerwat przyrody nieożywionej Skałki Piekło na wzniesieniu Wzgórz Niekłańsko-Bliżyńskich. To zdaniem wielu najciekawszy rezerwat przyrody nieożywionej w Świętokrzyskiem. Na to zacne miano zasłużył sobie oczywiście dzięki niezwykłym formacjom skalnym, które możemy znaleźć na jego zalesionym terenie. Zbudowane z piaskowców, rzeźbione przez siły natury twory o wysokości od 2 do 8 m przybierają bardzo wymyślne kształty. Znajdziemy tu skalne grzyby, gzymsy, kominy, stoły, baszty, a nawet sfinksy. Skały ciągną się na długości 1 km. W ich szczelinach czeka na nas jeszcze jeden unikat – osobliwa i bardzo rzadka paproć o nazwie zanokcica północna będąca pozostałością po klimacie polodowcowym.

Legendy głoszą, że sam Lucyfer zaganiał tu niesforne diabły, które nie spisywały się w codziennych zadaniach, by pokutowały. Diabły na wygnaniu harcowały po okolicy do upadłego, przerzucały kamienie, wspinały się na skały, które zaczynały roztaczać piekielny blask, i oczywiście straszyły okolicznych mieszkańców. Jak głosi niejeden przewodnik wciąż zamieszkują to skamieniałe miasto i nocą niektóre z nich wciąż grasują pośród fantazyjnych skalnych tworów…

Kładka Waniewo-Śliwno – suchą stopą przez rozlewiska

Jak okiem sięgnąć tylko łąki, bagna i rozlewiska. I tak na niemal całym obszarze Narwiańskiego Parku Narodowego, którego 98% stanowią tereny silnie uwilgotnione i okresowo podtapiane. Doprawdy nie byłoby po co tu przyjeżdżać (chyba, że jest się ornitologiem lub amatorem rzecznej flory i fauny), gdyby nie pewna atrakcja, która pojawiła się tu (a właściwie – ponad tym) w maju ubiegłego roku. Mowa o drewnianej kładce poprowadzonej w poprzek doliny Narwi pomiędzy miejscowościami Śliwno a Waniewo. To za jej sprawą, a także kilku specjalnych promów, miejsce to stało się dostępne – pokonać można zazwyczaj niedostępne tereny bagienne i dotrzeć wprost do „serca” parku. I to o suchych nogach, bez konieczności zakładania kaloszy!

Długa na 1050 metrów kładka to także nie lada gratka… dla łowców przygód i miłośników niezwykłych gatunków zwierząt. Podczas „spaceru” tą oryginalną ścieżką edukacyjno-przyrodniczą czekają tu przeprawa pływającą platformą przez rzekę (i to nie jedna) oraz wspinaczka na wieżę obserwacyjną, skąd rozpościera się spektakularny widok na okolicę. Jeśli będzie się patrzeć pod nogi, przy odrobinie szczęścia, może uda się dostrzec… niebieską żabę!

Twierdza Srebrna Góra – chluba Dolnego Śląska idealna na weekend

Jedyna górska forteca w Polsce i największa twierdza górska w Europie – to mówi samo za siebie. Srebrnogórska warownia to unikatowy obiekt w skali dziedzictwa kulturowego Europy, a także chluba i jedna z ważniejszych atrakcji Dolnego Śląska. Wybudowana pod koniec XVIII w. na pograniczu Gór Sowich i Bardzkich, 600 m n.p.m. – do dziś zachwyca imponującymi rozmiarami i architektonicznym rozmachem. I wciąż intryguje – wielu twierdzi, że twierdza skrywa w swoich murach skarby oraz dzieła sztuki zrabowane i ukryte tu przez nazistów podczas wojny. Niektórzy są nawet przekonani, że to właśnie w fortecy znajduje się uznana za ósmy cud świata, słynna Bursztynowa Komnata. Takie pogłoski zdecydowanie rozpalają wyobraźnię…

Twierdza Srebrna Góra to potężny kompleks warowny – składa się aż z 6 fortόw i kilku bastionόw, z donżonem (górującym nad całością fortem głównym o 12-metrowej grubości murach) w środku. W centralnym forcie na trzech kondygnacjach rozmieszczono aż 151 pomieszczeń fortecznych (kazamat). Znajdujące się w nich przepastne magazyny i studnie, zbrojownia, warsztaty rzemieślnicze, a nawet browar, szpital czy więzienie zapewniały samowystarczalność na kilka miesięcy.

Choć warownię otaczają ją grube mury i wygląda na niemożliwą do zdobycia (rzeczywiście – gdy pełniła swoją pierwotną funkcję, nie została nigdy zdobyta!), żeby móc się dostać do środka, wystarczy zapłacić niewiele ponad 20 zł.

Skit w Odrynkach – prawdziwa pustelnia w sercu Podlasia

Ukryty głęboko pośród łąk i rozlewisk Narwi na Podlasiu Skit Świętych Antoniego i Teodozjusza Pieczerskich to jedyna prawosławna pustelnia w Polsce. I choć przez lata odosobnioną budowlę łączyła ze wsią Odrynki tylko drewniana, długa na 800 m kładka, dziś to prawdziwa mekka dla spragnionych spokoju uciekinierów z metropolii. Patrząc na otaczający to miejsce krajobraz uroczyska Kudak i chłonąc atmosferę panującą we wnętrzu drewnianej cerkwi, trudno się temu dziwić. Wczesną wiosną i późną jesienią, gdy granice skitu oblewają granatowe wody Narwi, zdaje się być on samotną wyspą. Kres wędrówki – piaskową, wiodącą wśród dzikiej flory i fauny rozlewisk drogi – stanowią brama, mieniąca się w słońcu złota kopuła świątyni, klimatyczne kapliczki i sielankowy teren pokryty dywanami kwiatów i ziół oraz przepełniony kojącymi dźwiękami natury.

Do niedawana jeszcze spotkać tu można było Ojca Gabriela. To on, odrzucając propozycję biskupstwa na południu Polski i będąc zdegradowanym z funkcji przełożonego monastyru w Supraślu, zainicjował powstanie Skitu w Odrynkach. Przez wiele lat był jego głównym gospodarzem i jedynym mieszkańcem, mimo iż wielu próbowało pod jego nauczycielskim okiem życia z dala od osiągnieć cywilizacji. Widać, życie mnicha-pustelnika to jednak nie droga dla każdego.

Ruiny zamku w Kopicach – zrujnowany skarb Opolszczyzny

Spektakularny gmach pałacowy z dwiema wieżami czworobocznymi zwieńczonymi wysokimi dachami z iglicami, otoczony z trzech stron malowniczymi stawami i parkiem, po którym spacerowali przedstawiciele najznakomitszej europejskie arystokracji. Do końca II wojny światowej własność i siedziba niemieckiej rodziny Schaffgotsch, która pod wysokim dachem wielospadowym pałacu zgromadziła imponującą galerię dzieł sztuki, w tym literackich „białych kruków” i rzadko spotykanych okazów zbroi. Pałac jak z bajki czy disneyowskiej produkcji – z elewacją zdobioną architektonicznymi detalami kamieniarskimi i rzeźbami, a na dodatek z oranżerią w skrzydle północno-wschodnim i kaplicą. Prawdziwy diament Opolszczyzny, który… po wojnie i wraz z kolejnymi grabieżami coraz bardziej tracił swój blask.

Dziś jest ruiną – od dekady zamkniętą, a dla ochrony przed dalszą dewastacją monitorowaną przez okrągła dobę. Tym, co wciąż robi wrażenie i jest dostępnym dla odwiedzających, jest okazały kompleks parkowy. Aby zajrzeć do środka, potrzebny jest już dron – zdjęcia z powietrza naprawdę robią wrażenie!

Sokołowsko k. Wałbrzycha – dolnośląskie Davos

Choć trudno w to uwierzyć, to nie Wałbrzych był przed laty stolicą marzeń Dolnego Śląska. Do Görbersdorfu, bo taką nazwę nosiło niegdyś Sokołowsko, pierwszego uzdrowiska przeciwgruźliczego zjeżdżali się kuracjusze z całej Europy. Wyjątkowe położenie na zielonych zboczach Gór Suchych na wysokości 590 m n.p.m. tworzy doskonałe warunki na regenerację sił witalnych. W najlepszym okresie, o czym mało kto słyszał, wybudowano tutaj nawet skocznię narciarską. Sokołowsko nieoficjalnie nazywane było „dolnośląskim Davos”. Nie tylko status uzdrowiska i skocznia stanowiły o podobieństwie do znanej szwajcarskiej miejscowości. Malownicze krajobrazy Sudetów od zawsze przyciągały śmietankę towarzyską z całego kraju oraz rodzimych artystów, takich jak Jaś Kapela czy Krzysztof Kieślowski, który czerpał tutaj inspiracje do swoich największych dzieł. Ślady tej – trudnej do uwierzenia – przeszłości widać na co dzień w Sokołowsku. Część miejscowych mówi, że „to tutaj kończy się droga”, co nie jest kłamstwem. Różnorodne szlaki i zakątki, przez lata zapomniane, dziś przeżywają drugą młodość.

Brak zasięgu w telefonie oraz ograniczony dostęp do internetu to tutaj nie wada, a zaleta. Nawet obszerny pożar w 2005 roku nie był w stanie strawić tego miejsca. Siła natury wzbogaciła otoczenie monumentalnych budynków, takie jak wspomniane wcześniej sanatorium dr. Hermanna Brehmera, przez co spacer po Sokołowsku to nie tylko wyjątkowa podróż w czasie. Dzikie ogrody, pokaźne rezydencje czy kameralna cerkiew to bardzo charakterystyczne punkty na mapie okolicy. Podążając za nimi, trafimy na niejeden smaczek, który pozwoli na chwilę poczuć ducha dawnej świetności Sokołowska. Z niegdysiejszych tłumów w uzdrowisku pozostały wyludnione ścieżki i wszechobecna cisza – to ona przyciąga dziś najbardziej do tego zapomnianego, górskiego letniska.

Park Gródek w Jaworznie – chorwacka riwiera na Śląsku

Patrząc na zdjęcie Gródka, trudno się nie zgodzić z głosami, że tutejsza sceneria idealnie wpasowałaby się w kolejną część „Parku Jurajskiego”. Paradoksalnie – to nie do końca siła natury stworzyła to miejsce, najpierw pojawiła się niszczycielska działalność człowieka. Park Gródek to dawna kopalnia dolomitu, która latem 1997 roku w wyniku niespłaconych zobowiązań „stanęła w miejscu”. Tylko kilkadziesiąt godzin wystarczyło, by woda zalała kamieniołom. Powstałe w ten sposób rozlewiska otoczone skałami stworzyły krajobraz niczym na wybrzeżu Dalmacji czy na Malediwach. To lazurowe jezioro, sztuczny zbiornik to wyjątkowe miejsce nie tylko w skali kraju, ale i całej Europy.

Dziś wśród akwenów zagospodarowane są liczne ścieżki dla chcących zaczerpnąć z dobra okolicznej natury. W miejscu dawnego wysypiska śmieci pojawiła się wielka łąka. Na największym ze stawów – Wydrze – postawiono dwa punkty widokowe naprzeciw stromej skarpy. Nieskazitelnie czysta woda pozwoli przyjrzeć się podwodnej roślinności ozdobnej, której nie uraczymy nigdzie indziej w okolicy. Malownicze otoczenie można podziwiać także ze specjalnie stworzonych tarasów widokowych. Co ciekawe – na zbiorniku znajduje się punkt do nurkowania, w którym możemy obejrzeć zatopione przez powódź koparki. To jedno z niezwykłych miejsc w kraju, które przyciąga na wakacje w Polsce turystów ze wszystkich stron Polski, ba – nawet całego świata.

Groty Mechowskie – najkrótsza podziemna trasa turystyczna w Polsce

Ten akapit nie będzie długi, bowiem jest o…. najkrótszej podziemnej trasie turystycznej w Polsce. Choć liczba mnoga w nazwie może wprowadzać w błąd, grota jest jedna i… jedyna taka na całym Niżu Europejskim. Tę nietypową jaskinie położoną we wsi Mechowo koło Pucka zdobią piaskowe kolumny, stalaktyty i rozmaite formy o finezyjnych kształtach, z których wszystkie powstały dzięki… wodzie. To ona wypłukiwała ze skał miękki materiał, rzeźbiąc podziemne labirynty. Z czasem dziełu natury dopomógł sam człowiek, poszerzając skalne formacje i tworząc to mini skalne miasto.

Spacer, po wysokim na maksymalnie 2 metry i długim na co najwyżej 60 metrów, podziemnym korytarzem trwa niewiele więcej niż…. kilkanaście minut. I jest płatny – ok. 2 zł. Ale warto odwiedzić, bo to pozycja „must see” na weekend w Polsce.

Borne Sulinowo – miasto na pół wieku wymazane z map

Bajkowo położone pośród jezior i lasów, a zapomniane i opuszczone – niektórzy wciąż nazywają je miastem widmem, inni dopowiadają, że to najbardziej tajemnicze miasto w Polsce. Przez kilkadziesiąt lat próżno go było szukać na mapach, w atlasach i spisach, a wszystkie prowadzące do niego drogi niespodziewanie się urywały – Borne Sulinowo oficjalnie „nie istniało”. Nawet jeśli jakiemuś śmiałkowi udało się dotrzeć do granic zamkniętej strefy, ostatecznie napotykał najeżone drutem kolczastym zapory i budki strażnicze. W latach 30. znajdował się tu garnizon wojskowy Wehrmachtupo wojnie do miasta wkroczyła Armia Radziecka i urzędowała w nim aż do 1992 r. Do dziś można napotkać w jego obrębie pozostałości po stacjonujących tam wojskach: bunkry, koszary i poligon. Podobno pod ziemią istnieje nawet gigantyczna sieć tuneli z koleją wąskotorową, szpitalem, magazynem, tunelami ewakuacyjnymi oraz schronami…

Do zwiedzania miasteczka zachęca wytyczony jego ulicami specjalny szlak turystyczno-spacerowy, obejmujący 21 wyznaczonych miejsc i obiektów, m.in. dawną siedzibę komendantury garnizonu (obecnie Urząd Miasta), dawną kantynę oficerską (dziś działa tu sklep spożywczy), Dom Żołnierza czy Dom Oficera. Entuzjaści militariów odwiedzają Borne Sulinowo najchętniej w sierpniu, by wziąć udział w Międzynarodowym Zlocie Pojazdów Militarnych. Jednak Borne Sulinowo to nie tylko atrakcje militarne.

Przede wszystkim to położone w północno-zachodniej Polsce miasteczko – jedno z najbardziej niezwykłych i zaskakujących miejsc na Pojezierzu Drawskim – zachwyca czystym powietrzem, pięknymi terenami i naturalnymi atrakcjami turystycznymi. Otoczone przez tysiące hektarów lasów – wprost „tonie” w zieleni. Nic dziwnego, że dorobiło się przydomku – „leśne miasto”. Dodatkowo rozciągnięte przy południowym brzegu jeziora Pile – zapewnia znakomite warunki dla miłośników sportów wodnych. I podwodnych – na dnie jeziora znajduje się bowiem tajemniczy, „zatopiony las” będący nie lada gratką dla nurków. Odpoczywać w ruchu można tu również na jednośladach. Szlaki rowerowe mierzą łącznie aż 120 km. Kolejnym naturalnym bogactwem tych terenów są Wrzosowiska Kłomińskie (jedno z największych wrzosowisk w Europie) porastające obszar dawnego poligonu wojskowego w pobliżu Bornego Sulinowa. Na terenie wrzosowisk utworzono w 2008 r. rezerwat przyrody Diabelskie Pustacie. Kiedy wrzosy zaczynają kwitnąć, aż po horyzont rozciąga się tu mieniący się wieloma odcieniami fioletu dywan. Widok odbiera mowę!

Mofeta w Jastrzębiku k. Muszyny – zabójcza wyrwa w ziemi

Giną tu owady i ptaki, w dzień i w nocy słychać dziwne bulgotanie, a woda sprawia wrażenie, jakby nieustannie się gotowała – choć jest lodowata, jak na górski strumień przystało. Zamieszkujący okolicę Łemkowie zawsze twierdzili, że to nic innego jak oddech piekła. W rzeczywistości mowa o największej w Polsce (i jednej z największych w Europie) mofecie, którą można oglądać w małej miejscowości Jastrzębik k. Muszyny w Beskidzie Sądeckim. Czym jest mofeta?

Według naukowej definicji nazywa się tak naturalną wyrwę, przez którą z wnętrza Ziemi wydobywa się na powierzchnię dwutlenek węgla. Widok bulgoczącej wody, w której nieustannie pękają bąbelki gazu, robi niezwykłe wrażenie – podobnie jak część mofety zwana Dychawką, gdzie ziemia „oddycha” w pełnym znaczeniu tego słowa. Dwutlenek węgla uwalnia się tam bowiem z sykiem bezpośrednio z suchego gruntu. A jego stężenie jest tak wysokie (nawet do 95%), że żaden żywy organizm nie ma szans przeżyć w bezpośrednim sąsiedztwie z powodu braku tlenu. Dlatego lepiej spokojnie podziwiać ten cud natury z bezpiecznej odległości.

Kaplica Czaszek w Czermnej – krypta jak z horroru

Ot, niewielka murowana kaplica w stylu barokowym, usytuowana klasycznie między wolnostojącą dzwonnicą a kościołem pod wezwaniem św. Bartłomieja w Kudowie-Zdroju. Nie byłoby nic dziwnego w tym obiekcie sztuki sakralnej, gdyby nie fakt, że zamiast stiuku, gipsu i wapienia, jego ściany zdobią… ludzkie szkielety. I to w wywołującej ciarki na plecach ilości – ściany i sklepienie wnętrza kaplicy pokrywa ok. 3 tys. ciasno ułożonych czaszek i kości ludzkich, dalsze 20-30 tys. szczątków spoczywa w krypcie pod kaplicą.

To jeden z zaledwie trzech takich obiektów w Europie. Wybudowany został na przełomie XVIII I XIX wieku przez proboszcza parafii w Czermnej, który pewnego dnia znalazł w skarpie obok kościoła ogromne ilości ludzkich kości, najpewniej grzebanych tu ofiar wojen oraz epidemii chorób zakaźnych. Pośród klasycznych, ale powiązanych z przerażającym charakterem krypty elementów wystroju, są m.in. drewniane rzeźby aniołów, jeden z trąbką i napisem „Powstańcie z martwych”, drugi z wagą i napisem „Pójdźcie pod sąd”.

Anomalia grawitacyjna w Karpaczu – samochód zjeżdżający pod górę

„Uwaga! Sensacja! Twój samochód jedzie sam pod górę!” – taką tablicę możemy znaleźć na niepozornej ulicy Strażackiej w Karpaczu Górnym. Wakacje w Karpaczu muszą objąć ten punkt na mapie! Wystarczy zatrzymać tu auto, wyłączyć silnik i wrzucić luz, by przekonać się, że to prawda. Na niewielkim odcinku droga wyraźnie pnie się w górę i nasza maszyna toczy się samoczynnie właśnie w tamtą stronę. Podobne efekty możemy zaobserwować, wylewając w tym miejscu wodę albo rzucając piłeczkę tenisową. Jak to możliwe? Czyżby powszechne prawo grawitacji nie miało tutaj zastosowania, a Izaak Newton powinien poważnie zrewidować swoją teorię?

Zdaniem współczesnych naukowców karkonoska „anomalia grawitacyjna” to po prostu złudzenie optyczne. W rzeczywistości droga biegnie lekko w dół, tylko otaczające ją drzewa są na tyle odchylone od pionu, że stwarzają całkiem przeciwne wrażenie. A wobec braku innego punktu odniesienia ulegamy sugestii, że teren się podnosi. Choć z drugiej strony niedawne badania wykazały, że poziom przyciągania ziemskiego jest w tym konkretnym miejscu niższy aż o 4% niż wszędzie wokół. Więc może rzeczywiście coś jest na rzeczy…

Kanał Elbląski – statek sunący po trawie

Żaglówka płynąca po tafli wody nie dziwi nikogo, a nawet „statki na niebie” obić się mogły o uszy fanom polskiego pop-rocka. Natomiast podróże łodzią sunącą… po trawie to już ewenement na skale światową, którego jednak doświadczyć można w województwie warmińsko-mazurskim. Kanał Elbląski – łączący ze sobą akweny Ostródy i Zalewu Wiślanego – imponuje nie tylko spektakularną długością (aż 83 km), ale i konstrukcją, która pozwala statkom łatwo, ekonomicznie i o suchych kadłubach pokonać ok. 100-metrową różnicę wzniesień pomiędzy jeziorami.

System 5 platform transportowych umieszczonych na szynach i napędzanych siłą przepływającej wody to genialny pomysł inżyniera Georga Jacoba Steenke, który zdołał przekonać do niego ówczesnego władcę Prus, Fryderyka Wilhelma IV. Ten – czy to pod wpływem zauroczenia oryginalną koncepcją, czy też z powodu próżności (w tym czasie był na świecie tylko jeden kanał o podobnych rozwiązaniach, o czym jednak władca Prus nie wiedział) – przeznaczył na cel budowy niemal 80 ton złota.

Skrzyżowanie rzek w Wągrowcu – naturalna anomalia

Jedna nazywa się Wełna, a druga Nielba. Przecinają się niemal idealnie pod kątem prostym, a następnie każda płynie sobie spokojnie dalej swoim własnym korytem. W urokliwym miasteczku Wągrowiec na Pojezierzu Wielkopolskim można oglądać jedyne nie tylko w Polsce, ale też w Europie (i podobno jedno z zaledwie dwóch na świecie) skrzyżowanie rzek. Na czym polega wyjątkowość tego zjawiska?

Otóż zwykle rzeki łączą się ze sobą w ten sposób, że jedna wpada do drugiej i zasila jej wody. Tutaj mamy do czynienia z całkiem odmienną sytuacją – skrzyżowanie jest bowiem „równorzędne”. O tym, że wody Wełny i Nielby praktycznie się ze sobą nie mieszają, najlepiej przekonać się, wrzucając patyk do jednej z nich i śledząc jego kurs. Gwarantujemy, że popłynie dokładnie tam, gdzie powinien. Inna sprawa, że Nielba ostatecznie wpada do Wełny zaledwie 2 km dalej. Ale tego już ze skrzyżowania nie widać.

Kościół Wang – nordycka świątynia w Karpaczu

Gdy potomkowie Wikingów wznosili na przełomie XIII i XIV wieku, w położonej na południu Norwegii miejscowości Vang, mały drewniany kościółek, nie mogli wiedzieć, że kilkaset lat później modlić się w nim będą… wierni kościoła ewangelickiego w polskich Karkonoszach. Patrząc na kościół Wang, historycy sztuki zachwycają się słupowo-szkieletową konstrukcją budowy będącą najznakomitszym wkładem Norwegii w światową historię architektury, a my zastanawiamy się, co robi nordycki obiekt sakralny nieopodal Karpacza.

Chociaż teorie o siedliskach Wikingów w polskich górach czy też i fantastyczne opowieści o translokacji obiektów posiadają swoich zwolenników, prawda jest taka, że kościół – po uprzednim rozebraniu – trafił do Polski drogą morską na gorące życzenie malarza Jana Krystiana Dalha. Ten namówił Fryderyka Wilhelma IV na zakup obiektu, gdy jego rozmiary okazały się za małe dla mieszkańców miejscowości Vang. Ostatecznie kościół nigdy nie stanął w zamierzonym przez malarza miejscu, tj. na Wyspie Pawiej. Na prośbę hrabiny Fryderyki von Reden trafił na Śląsk, gdzie – pośród swojskich słowiańskich krajobrazów – stoi do dziś. I stanowi jeden z wielu argumentów, dla których warto pojechać do Karpacza.

Krzywy las k. Gryfina – zaczarowane drzewa

W okolicach Nowego Czarnowa – niedaleko Gryfina w województwie zachodniopomorskim – w pewnym momencie kończy się „zwyczajny” las i zaczyna się skupisko kilkuset najdziwniejszych sosen, jakie kiedykolwiek rosły na ziemi. Ich pnie wygięte są dokładnie w ten sam sposób i dokładnie w tym samym kierunku – na północ. Po zatoczeniu efektownego łuku nad ziemią, drzewa znów rosną w górę.

Działalność człowieka, kaprys natury, a może efekt działania czarodziejskiej różdżki?  Wedle tablicy informacyjnej zamieszczonej na miejscu, tajemnicze zjawisko to efekt deformacji młodych sosen przez człowieka. Po co? Dla stworzenia idealnego budulca do konstrukcji łodzi, beczek czy „giętych” mebli. Bez względu na to jaki cel faktycznie przyświecał architektom tego miejsca, przyznać trzeba, że widok ok. 100 zdeformowanych sosen, których pnie zakrzywiają się pod kątem kilkudziesięciu stopni, jest iście fantastyczny. A podczas spaceru – bardziej niż w lesie – poczuć się tu można jak na planie filmowym o przygodach Harry’ego Pottera.

Gdanisko w Kwidzynie – największa latryna Europy

Monumentalne rozmiary, majestatyczna lokalizacja nad samą fosą, strzelista gotycka architektura, spektakularne widoki z okien na dolinę Wisły – gdanisko w Kwidzynie, jak na największą w Europie latrynę przystało, robi wrażenie. Kwidzyńska wieża sanitarno-ustępowa oddalona jest od zachodniego skrzydła krzyżackiego zamku o rekordowe 55 metry, a jej rozmiary to 25 metrów wysokości i 8,75 metrów szerokości. Nigdzie indziej nie spotkacie się z tak długą sanitarną strefą buforową.

Chociaż do dziś nie wiadomo, czy znaczna odległość ufortyfikowanej wieży latrynnej od części reprezentatywnej zamku to konsekwencja szczególnego zamiłowania krzyżackich właścicieli do higieny, jedno jest pewne – nocny spacer „za potrzebą” po chłodnym, kilkudziesięciometrowym ganku do przyjemnych nie należał. Podobnie jak wizyta w wieży po pierwszym rozbiorze Polski – po 1772 roku zmieniła ona swoją funkcję z ubikacji na więzienie.

Kolorowe jeziorka w Rudawach Janowickich

Kolorowe Jeziorka to najbarwniejsza atrakcja Rudaw Janowickich – pasma górskiego na terenie Dolnego Śląska. Jedno z niewielkich akwenów u podnóża Wielkiej Kopy jest zielone, drugie błękitne, trzecie purpurowo-czerwone, czwarte zaś – czarne. Żadne zaś bezbarwne. Jak to możliwe?

Otóż w przeszłości mieściła się w tym miejscu niemiecka kopalnia pirytu, czyli substancji wykorzystywanej do produkcji kwasu siarkowego. Z czasem skład chemiczny dna i ścian wyrobisk zabarwił wypełniającą je wodę, nadając jej – w zależności od stężenia i składu chemicznego – różne kolory. Choć to działanie czystochemiczne, rezultat okazał się prawdziwie baśniowy. A bliskość Jeleniej Góry i Karpacza sprawia, że jest to idealne miejsce na barwne urozmaicenie wypoczynku w Karkonoszach.

Projekt Riese w Górach Sowich – podziemne miasto nazistów

Jedynie 20 minut jazdy samochodem od Wałbrzycha, pod surowymi i tajemniczymi Górami Sowimi, ukryte jest jedno z najbardziej enigmatycznych i zaskakujących miejsc w Polsce – Kompleks Riese (z niem. Olbrzym). To podziemne miasto od wielu lat wzbudza ogromne kontrowersje zarówno wśród okolicznych mieszkańców, jak i wśród historyków. Czym jednak dokładnie jest Riese? To olbrzymi kompleks wydrążonych podziemnych tuneli, sztolni, a nawet hal, które razem tworzą połączoną całość. Przebiega on przez Zamek Książ, Walim, Jugowice Górne, Włodarz, Głuszycę, Osówkę, Soboń, Sokolec, Wielką Sowę oraz prawdopodobnie Mosznę. Prawdopodobnie, gdyż do tej pory nie odnaleziono wejścia do tej części podziemnych tuneli.

Uważa się, że wykopaliska rozpoczęto w 1943 roku na polecenie Hitlera. Góry Sowie, znajdujące się wówczas na terenie Niemiec, stanowiły świetną kryjówkę przed aliantami. Zdaniem historyków kompleks mógł służyć jako najbezpieczniejszy i najnowocześniejszy schron Hitlera – w przypadku bombardowania pozostałby nienaruszony. Jednak nie jest to jedyna teoria… Mówi się również, że ogromne hale, których przeznaczenia do tej pory nie udało się zbadać, mogły służyć za fabryki tajnej broni, jak np. rakiety V1 i V2, a znajdujące się w sąsiedztwie złoża rud uranu sugerują, że to właśnie tutaj mogła powstać cudowna broń Rzeszy, czyli broń jądrowa. Przeznaczenia tych tajemniczych korytarzy, okupionych śmiercią dziesiątek tysięcy żydowskich więźniów, jest wciąż mało znane i zapewne nigdy nie poznamy. Dowiedziawszy się o zbliżających się rosyjskich wojskach, Niemcy w popłochu zabili większość więźniów i zniszczyli wszelką dokumentację i plany.